IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Temat

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Temat   Temat EmptyCzw Paź 15, 2015 10:55 pm

Stał jak ten ostatni kretyn, wpatrując się w leżące na ziemi ciało. W pierwszej chwili poczuł dziką radość, widząc w takim stanie akurat jego. Ze wszystkich osób, widząc przywódcę DOGS, nieprzytomnego, zakrwawionego i w podartych ubraniach przywoływał nikły uśmiech radości na obliczu anioła.
KRA KRA
Uniósł nieznacznie głowę i powiódł spojrzeniem wprost na gromadkę ptaków, które zdążyły obsiąść już linie energetyczne, które już od setek lat nie poczuły w sobie prądu. Czekały, aż ich przyszła zdobycz wyzionie ducha, a wtedy będą mogły przysiąść do sytego posiłku. Chyba, że w tym czasie ktoś ich ubiegnie. Jak na zawołanie gdzieś za Nathairem przebiegł jakiś wymordowany, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie.
Doprawdy, wybrałeś sobie naprawdę piękne miejsce na umieranie, Jace.
To nie była jego sprawa. Każdego dnia w Desperacji umierało setki takich jak on. Nikt po nich nie płakał i nie tęsknił. Nikt też nie zapewnił odpowiedniego i godnego pochówku. Gnili, albo zmieniali się w bezimienne worki mięsa dla wygłodniałych mieszkańców tego miejsca. Osoby bez twarzy, które umarły dla świata setki lat wcześniej. A mimo to, mimo wszystko stał w miejscu, wpatrując się w wykrzywioną twarz przez ból wymordowanego. A na jego własnej uśmieszek już dawno został starty, pozostawiając obojętność. Chociaż nie. Tutaj nie było nawet obojętności.
Tak więc co?
Martwisz się?
Kpina.
Parsknął w myślach i odwrócił się podchodząc do najbliższej ściany zawalonego budynku i oparł czoło o jej kamienną strukturę.
- Nie rób tego kretynie. On by cię zostawił. Tak, wiem, nie jestem nim. Ale nie. To nie twoja sprawa. Nie twój problem. – mamrotał do ściany wyglądając przy tym jak ostatni debil, kręcąc przy tym ciałem, a tym samym głową na boki, szurając czołem o beton. - Rany… ale jestem głupi. Krety. Idiota. Pieprzony, anielski pierwiastek. – syknął odpychając się od ściany i odetchnął cicho przez nos. Podszedł zrezygnowanym krokiem do mężczyzny i szturchnął go swoją stopą.
- Żyjesz? – zapytał szturchając go jeszcze z parę razy, aż wreszcie przykucnął. Złapał go za białe włosy i szarpnął do góry, unosząc jego głowę nieco wyżej, przyglądając się twarzy. Pozbawiony przytomności na amen. Dobre i to. Przynajmniej nie będzie mu się rzucał jak wściekła kura na rożnie. Musiał go zabrać z tego miejsca i to jak najszybciej. Za niedługo zapadnie zmrok, a i już mróz zaczynał nocami doskwierać. Jeśli nie zdechnie z powodu odniesionych ran albo wykrwawienia się i jeśli nikt go nie zeżre, to pewnie zamarznie tutaj, pozostawiony sam sobie. Nathair finalnie puścił jego włosy, przez co głowa opadła z cichym uderzeniem. Złapał za jego prawy nadgarstek i pospiesznie zaczął odwiązywać jego chustę, a następnie wpakował ją sobie do kieszeni spodni. Lepiej, żeby nikt nie ujrzał go i nie rozpoznał w nim jednego z DOGS. Zwłaszcza przywódcę. Zapewne miał w cholerę tutaj wrogów. Lepiej nie ryzykować ataku. Zabicie Growa i odcięcie jego łba to dopiero byłaby sława w Desperacji. Odpiął swoją bluzę po czym ściągnął ją i narzucił na jasne kosmyki, chowając je w materiale. Zaciągnął kaptur i zawiązał tuż pod gardłem wymordowanego, ukrywając w cieniu również jego twarz. Dobra, tyle powinno wystarczyć. Teraz kwestia przetransportowania go.
- Dasz radę stary. – wymruczał anioł wsuwając jedną  dłoń pod jego ramię a drugą obejmując go w pasie i przewieszając go sobie przez wątłe ramiona i podniósł się. A raczej zaczął próbować. Powoli, do góry a nogi zaczęły drżeć jakby zostały stworzone z jakiejś galaretki. - Dam… radę… rany… jaka ciężka dupa. Oooo już prawie stoję! Jeszcze troc—HA! Udało się! – wysapał robiąc się momentalnie czerwony na całej twarzy. Przesunął stopą o parę milimetrów do przodu. Potem kolejną.
- Proszę państwa… przesuwamy się do pr—ja pierdylę co za worek kartofli. Na dietę powinien iść. Jak możnaaaaaadjfsmjknhjs – jego słowa utonęły w głośnym bełkocie, kiedy przechylił się w bok i poleciał na ziemię zwalając się i upuszczając nieprzytomnego Jace’a zapewniając mu kilka dodatkowych siniaków.
Dobra. Nie było szansy, żeby w ten sposób zaniósł go gdziekolwiek.  Zebrał się z ziemi, jednocześnie tłamsząc w sobie chęć przywalenia leżącemu wymordowanemu. Warknął coś pod nosem i złapało za nogę, ciągnąc za sobą, ale niestety i ten sposób okazał się mało skuteczny.
- A niech cię szlag! – wycedził anioł w chwili, kiedy dosłyszał za sobą ciche kroki. Jak na komendę odwrócił się w tamtą stronę, kładąc dłoń na rękojeści swojego miecza.
W ich stronę zbliżało się z trzech wymordowanych. W brudnych, posklejanych zaschniętą krwią ubraniach i bruzdami na twarzy.  Już na pierwszy rzut oka było widać, że byli wygłodzeni. A tacy są najgorsi. Dlatego też Nathair zmarszczył jedynie brwi w nieprzyjemnym grymasie, a dookoła niego zaczęły trzaskać małe języki elektryczności.
- On jest mój. – warknął ostrzegawczo. Nie zajęło to zbyt wiele czasu, by niedoszli oponenci wycofali się i z niezadowoleniem oddalili przed siebie. Ale to był wystarczający znak ostrzegawczy. Nathair musiał się spieszyć, jeżeli chciał przetransportować wymordowanego w bezpieczne miejsce.
Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął telefon.

* * *

- Jesteś tego pewien? – ciemnowłosy anioł położył nieprzytomnego wymordowanego na kanapie i spojrzał na Nathaira z uniesionymi brwiami. Najwidoczniej nie był w stanie zrozumieć, dlaczego chłopak przygarnia pod swój dach wymordowanego. – Wiesz… mógłbyś go zanieść do edeńskiego szpitala. Wtedy nie musi-
- Dziękuję za pomoc, Heil. Doceniam ją. – Nathair wszedł mu w słowo, kiedy zbliżał się do nich z kocem w dłoniach. - Mam swoje powody.
- Znajomy?
W tym momencie w różowych tęczówkach pojawił się dziwny błysk, a na drobne usta wpłynął kwaśny wyraz pełen niezadowolenia i odrzucenia.
To nie mój znajomy. – wyrzucił z siebie odkładając na bok koc. – Nie zadawaj więcej pytań. Mam swoje powody. Znajdź mi Katerinę, jak możesz. Ktoś musi go obejrzeć.
- Jak dla mnie wygląda całkiem dobrze. – zamruczał mężczyzna przemykając spojrzeniem po sylwetce nieprzytomnego gościa Nathaira.
To ten typ, po którym nie widać.


* * *

- Powinien w ciągu najbliższych godzin się obudzić. – powiedziała drobna szatynka, zbierając swoje rzeczy i pakując do skórzanej torby. Nathair przysiadł na skraju fotela i uważnie ją obserwował podczas jej poczynań.
- Uważaj tylko na prawą rękę. Jest złamana i dość mocno zmiażdżona. Hm. – kobieta na krótką chwilę zamyśliła się marszcząc czoło, co wywołało podłużną zmarszczkę pomiędzy jej brwiami.
- Właściwie… masz. – podniosła się z ziemi i podeszła do anioła, który niechętnie zsunął się z fotela.
- Zaparz mu to uprzednio rozdrabniając. Dopilnuj, żeby wszystko wypił. To ważne. Dzięki temu uniknie ewentualnego zakażenia.
Tak, wiem. Dzięki. – chłopak spojrzał na parę ziarenek dziwnej rośliny i odetchnął cicho przez nos. Miał nieodparte wrażenie, że dzisiejsza noc będzie wyjątkowo trudna i uciążliwa. No i po co zgadzał się na niesienie jakiejkolwiek pomocy? Odezwały się w nim cholerne sumienie. Niech to wszystko szlag trafi.


* * *

Zatrzasnął za sobą drzwi używając do tego nogi, z racji zajętych dłoni. Poprawił uchwyt na drewnie i pospiesznie ruszyło salonu. Co prawda jemu samemu nie było jakoś wyjątkowo zimno, ale domyślał, że chory może potrzebować więcej ciepła, a dwie pary koców może okazać się mało wystarczająca. Wrzucił drewno do środka, a następnie zgarnął z półki obok zapałki. Chwilę mocował się z  nimi, aż wreszcie udało mu się ujrzeć upragniony ogień. Z początku zupełnie sobie z tym nie radził. Nie był przyzwyczajony do użytkowania kominka, ale dopiero od jakiegoś czasu zaczął odczuwać niewyobrażalny chłód, głównie w nocy. Dlatego też aż żal nie wykorzystać kominka. Kiedy ogień zaczął pochłaniać coraz to kolejne bloki drewna a trzaskanie i ciepło rozgościło się w całym pomieszczeniu, odwrócił się i pognał w stronę nieprzytomnego. Przysunął sobie bliżej stołek oraz misę z letnią wodą, którą wcześniej przyniósł do salonu i zamoczył parę razy jedną ze szmat.  
Z zaskakująco spokojnym wyrazem twarzy, przesunął namoczonym materiałem o odsłoniętych partiach ciała Grwlithe. Już wcześniej pomógł swojej znajomej rozebrać go, żeby bez większych trudności go zbadać. Teraz wystarczyło obmyć jego ciało z wszelakiego brudu oraz zastygłej krwi. Widząc paskudną bliznę, która „zdobiła” jego ciało, a której autorem był on sam – wywołało na nim delikatny uśmiech pełen satysfakcji. No cóż. Nic nie mógł na to poradzić, że i wymordowany do końca swoich dni będzie zmuszony żyć z czymś, co pozostawił po sobie jego wróg. Jednakże w głowie żarliwie się modlił, żeby wymordowany nie przebudził się właśnie w tej chwili. Byłoby to niezmiernie upierdliwe i zapewne niebezpieczne. Dla samego Nahaira.
Odrzucił brudną szmatę do miski, co wywołało ciche „plusk”, kiedy wreszcie skończył. Przesunął wierzchem dłoni po cole odgarniając długie kosmyki włosów i odsapnął cicho przez nos. Wzrok przemknął po śpiącej twarzy mężczyzny. Był teraz taki spokojny, bezbronny… nawet można powiedzieć, że niewinny. Anioł nawet nie zorientował się, kiedy jego własne palce zaciskały się na gardle swojego wroga. Wystarczył ten krótki moment, a zakończyłby to wszystko raz dwa. Kąciki ust anioła wykrzywiły się w półuśmieszku, kiedy nachylił się nad jego twarzą i połaskotał jego skórę swoimi włosami.
Jesteś teraz na mojej łasce, Jace. – wyszeptał mu do ucha, uśmiechając się jeszcze szerzej. Palce puściły gardło jasnowłosego i zsunęły się niżej,   na jego klatę piersiową, by wreszcie wyprostować swoje ciało i ziewnąć. Czuł się padnięty. Z cichym pomrukiem niezadowolenia podniósł się zgarniając miskę i wrócił do kuchni. Odłożył przedmiot na stół, nie zamierzają zawracać sobie teraz tym głowy. Jutro posprząta. Najprawdopodobniej.
Póki co, zgarnął wcześniej otrzymane ziarenka i wrzucił je do miseczki a następnie zaczął rozdrabniać. Na jak najdrobniejszą papkę, wiedząc, że w takiej wersji zostanie to o wiele szybciej skonsumowane aniżeli w swojej naturalnej postaci. Jednocześnie nastawił wodę w garnku. Skoro zaparzyć to zaparzyć. Kolejne szerokie ziewnięcie rozdarło ciszę panującą w całym domu.
Sam prosisz się o kłopoty, wiesz o tym, prawda?
Oczywiście, że wiedział. Nie zamierzał się też nikomu  tłumaczyć ze swojego postępowania, a zwłaszcza jemu. Mimo to, już sama myśl odnośnie miny wymordowanego, kiedy dowie się, że chcąc czy też nie, stał się dłużnikiem Nathaira i to właśnie jemu zawdzięcza życie, napawała go niepohamowaną radością.
Zamieszał w kubku ostatni raz i wrócił do salonu. Wcisnął swój chudy zad tu obok boku mężczyzny i… znieruchomiał. Niby jak miał mu podać to lekarstwo? Przecież ten debil zakrztusi się i zdechnie.
Dobrze wiesz, jak.
Nie słuchał głosu swojego rozsądku.
Wsunął jedną rękę pod głowę mężczyzny i uniósł ją nieco, przysuwając jednocześnie kubek pod jego wargi i przechylił go nieznacznie. Ale tak, jak można było się spodziewać – płyn zaczął wyciekać jego kącikami, po żuchwie, szyi aż skapywały w materiał kocu, w który wsiąkały.
Bez sensu. – parsknął cicho, czując, jak robi mu się w gardle dziwnie sucho nna samą myśl, co będzie musiał teraz zrobić. Cholernie tego nie chciał i w ogóle nie uśmiechało mu się dotykanie jego ust. Nie w taki sposób.
Ale jak tego nie zrobisz, to…
Wiedział to. Doskonale to wiedział.
Zatłukę go. – przełknął gorzkie słowa i upił sporo nieprzyjemnego i cierpkiego w smaku naparu, a następnie pochylił się i przycisnął swoje wargi do szorstkich ust i rozchylił je nieznacznie, przekazując napar organizmowi Growa. To było... dziwne uczucie. Dotykać J E G O ust swoimi. Drapały i były nieprzyjemne w dotyku. Ale mimo to, kiedy skończył, przesunął po dolnej wardze swoim językiem w zaczepliwy sposób, czując, jak jego policzki przybierają szkarłatną barwę. Wiedział, że tego nie zapomni, chociaż zapewne usilnie będzie do tego dążył.
Nathair stracił kompletnie poczucie czasu. Starał się zrobić to najszybciej jak tylko potrafił, ale prawda była taka, że zupełnie stracił rachubę czasu. Ale koniec końców jasnowłosy wymordowany wypił wszystko. A anioł mógł wreszcie odsapnąć. Poprawiwszy mu ostatni raz poduszkę i koce, sam usiadł na ziemi opierając się o kanapę, wpatrując w tańczące płomienia ognia w kominku. Aż jego powieki z każdą kolejną chwilą robiły się cięższe i cięższe… By wreszcie pozwolić na to, aby ramiona Morfeusza go porwały.


Ostatnio zmieniony przez BoskiAlwaro dnia Pią Paź 16, 2015 12:52 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 16, 2015 12:50 am

#1 post na Desperację

Jeśli jest coś, do czego nie chciałby się przyznać – ani przed przyjaciółmi, z którymi wiąże go nierozrywalna czerwona nić, ani przed samym Bogiem – to pakowanie się w tarapaty, mimo świadomości, że może sobie przy tym nieźle obić dupsko. Podczas, gdy wszyscy inni – „rozważni” - sondują teren, zdobywają informacje, podpytują, węszą, analizują, on jeden tego dnia zerwał się z łóżka, w biegu zarzucił na siebie poszarpaną bluzę pełną dziur od wygłodniałych moli i uciął krzyk Rainbow ostrym trzaśnięciem drzwi.
Był, na nieszczęście monstrualnego procentu mieszkańców globu, tym, który niekoniecznie tych tropów potrzebował. W locie jeszcze tylko zgarnął parzącą w palce kromkę czerstwego chleba, zrywając tym Ino z miejsca. Czarnowłosy chłopak zdążył jednak tylko poderwać się na równe nogi i rozchylić wargi, ale nikogo obok siebie nie znalazł. Tylko Matylda, podśpiewując radośnie pod nosem, krzątała się po terenach kuchni, a on sam pozostał z dziwnym wrażeniem, że tuż przed nosem przemknął mu jakiś dziwny twór, może nawet cień.
Cień, który chwilę później mocno wydłużył się na zachodzącym słońcu. Growlithe uniósł ramię, by osłonić wzrok przed natarczywymi promieniami i rozejrzał się niedbale po absolutnych pustkowiach. Za jego plecami rozciągały się waty czarnych, burzowych chmur. Miał mało czasu, jeśli chciał zdążyć przed absolutną ulewą, przez którą jego ubrania nabrałyby wagi, a nogi zaczęły grzęznąć w błotnistej melasie.
Wepchnął więc ostatni kęs kanapki między usta i wzbił piach w górę, gdy wypruł do przodu w kierunku ognistej kuli kryjącej się powoli za horyzontem.

---------------------------------

(...)

Trwa ładowanie
‖ ■ □ □ □ □

#2 post w Edenie


Jeśli jakiś kretyński dziennikarz podbiegłby teraz do niego i przystawił gałkę mikrofonu pod usta pytając, jak się czuję, padłaby automatyczna odpowiedź, że w ogóle. Na przemian budził się na pół sekundy i znów zapadał w sen, zżerany wysoką gorączką, jak szkodliwym kwasem – nie był w stanie zapamiętać niczego, a nawet jeśli, umysł prędko stawiał wysokie, niemożliwe do przebicia bariery, hamując natłok impulsów wysyłanych z „zewnątrz”. Nie było więc opcji, by jakkolwiek zareagował na lekkie szturchnięcie stopą, na słowa, którego nie docierały przez zbyt grubą warstwę skorupy, ani nawet na nagłe uderzenie barkiem o podłoże, gdy anioł stracił równowagę i obaj przywitali świat z nowej perspektywy. Z ciała uleciała energia, pozostawiając je pokrakującym wokół symbolom śmierci. Ptaszyska przycupnęły na liniach wysokiego napięcia, na nagich, powykręcanych gałęziach drzew i wlepiały wyłupiaste, szkliste ślepia prosto w porzucony organizm.
Wiedziały, że jeszcze nie mogą go tknąć.
Nie dopóty lawirował przy nim powarkujący wybawca metr trzy od ziemi.
Mimo chłodu zbliżającej się nocy, skóra wymordowanego była gorąca i choć nie wydawałoby się to niczym dziwnym, to drobne krople potu na czole, policzkach, brodzie i karku od razu włączyłyby alarm każdemu, kto znał go „trochę bardziej”. Ciężar ciała ciągnął też wszystkich w dół, więc nic dziwnego, że koniec końców twarz Growlithe'a ponownie huknęła o ziemię, ozdabiając żuchwę na razie czerwonym, a wkrótce zgniłozielonym sińcem.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu – pewnie wyparłby to z pamięci. Co więcej: nie musiałby tego robić. Umysł, owładnięty charakternym temperamentem, zapewne z góry skasowałby nieprzychylne jego dumie incydenty. Bo nie chodziło wcale o to, że nóż wgryzł się aż po rękojeść w bok, ani o to, że ramię do ostatniej sekundy świadomości piekło od przyjętego naboju. Nie liczyły się ugryzienia na dłoniach, ani podłużne pasy przechodzące przez całe plecy – ślad po hakowatych pazurach jednego z dzikich zwierząt. Problemem okazał się fakt, że w chwili regeneracji, która niespiesznie oddziaływała na jego organizm, znalazła go osoba, upchnięta na samym końcu listy frajerów, którzy mieli prawo go znaleźć.
Los bywa zniewieściałą, stronniczą kurwą.

---------------------------------

Nie poruszył się. Wydawało się nawet, że przestał oddychać, gdy letni płyn wytoczył się spomiędzy lekko rozchylonych ust, przemknął łukiem po policzku i skapnął na materiał poduszki. Nie przełknął. Wydał z siebie tylko ciche charknięcie, wraz z drgnięciem piersi, wyrzucając resztki płynu z buzi. Ten sekundowy motyw zakrztuszenia się i tak zaraz ucichł, znów pozwalając zastygnąć Wilczurowi w jednej i tej samej pozie. Tylko koce, które okrywały jego nagi tors co jakiś czas unosiły się nieco i opadały przy wdechach i wydechach, ledwo przemykających przez ściśnięte, obdrapane do mięśni gardło.
Gdyby był przytomny i tak nie ulegało wątpliwości, że wyplułby podany wywar – pewnie Nathairowi w twarz. Nie bacząc na siniaki, otarcia, złamania, odrzuciłby nakrycie i wyszedł, po drodze paląc wszystko, co tknęłyby żarzące się pierwszymi płomieniami ognia dłonie. Ale ten jeden cholerny raz jakaś niewidzialna siła przyciskała go wielkim łapskiem do kanapy, na której go ułożono. Nie pozwalano mu ani uchylić powiek, ani się poruszyć, jakby z góry uznano, że dla osób pobocznych lepiej będzie związać go przeźroczystymi łańcuchami, zakneblować i przetoczyć bandanę przez ślepia – głuchy, ślepy, bez możliwości wykonania ruchu nie był już tak warkliwy.
Potem znów pozwolono mu funkcjonować wedle ustalonego harmonogramu. Gdy Nathair przeklinał wszystkie bożki po przekleństwie na łebek dla każdego oddzielnie, wymordowany regenerował siły; zbierał procentowe ilości życia, które ulatywały wraz z kolejnymi kroplami wsiąkającymi w świeże bandaże.
Większość mięśni pozostawała w fazie wyłączenia. Tylko usta postanowiły się poruszyć, bo choć świadomość została w pełni uśpiona, ciało najwidoczniej postanowiło zareagować mechanicznie. Nigdy nie wybzdurałby sobie, że Nathair przysiądzie obok, pochyli się i wtoczy mu do gardła lekarstwo, skoro sam nie chciał go przyjąć. Ale wargi rozchyliły się lekko drżąc, aż w końcu grdyka poruszyła się przy pierwszym ostrożnym przełknięciu płynu. Kilka następnych łyków było kwestią czasu.

---------------------------------

Czasu, w którym Nathair zdążył się już odsunąć i przycupnąć przy kanapie, powoli odpływając z rzeczywistości. I gdy jego powieki ciężko już opadły, a oddech się wyrównał, brwi Growlithe'a ściągnęły się ku sobie, a on sam syknął niemo, zmuszając ciało do przekrzywienia się nieco na bok. Najpierw głowa, która opadła policzkiem na poprawioną poduszkę, potem bark, który od razu zaczął wrzeszczeć, wysyłając miliardy przypomnień, że to zły pomysł, że nie powinien go nadwyrężać, że boli; potem biodro, aż w końcu przestrzelona parokrotnie noga przesunęła się nieco do przodu, sprawiając, że opadł bardziej na brzuch, niż utrzymał się w pozycji, w której chciał to zrobić. Mimo nieco otworzonych ślepi, nie dostrzegał praktycznie niczego – obraz zlewał się w masę plam i brzydkich, łączących się ze sobą odcieni kolorów (głównie jednak szarości), aż w końcu zrezygnował ze zmysłu i ponownie przymykając powieki, przesunął twarz nieco bliżej brzegu kanapy.
Bogowie świadkiem, że wszystkie jego ruchy były automatyczne. Do przyćmionego umysłu dobijała się tylko jedna wiadomość – lekka woń truskawek, przemieszana z zapachem koców i tego, na czym leżał. Obwiązane bandażami palce drgnęły, w ślimaczym tempie prześlizgując się po kanapie, aż w końcu dotarł nimi do czegoś gładkiego. Skrzywił się lekko, wślizgując się nimi [palcami] w różowe kosmyki z tyłu głowy Nathaira i odgarnąwszy je mu do przodu, zmusił się, by przysunąć się jeszcze bliżej i przylgnąć chropowatymi w dotyku wargami do jego karku. Dłoń przemknęła na policzek młodego anioła, gdy spomiędzy poszarpanych przez pazury ust wysunął się język. Growlithe zostawił po sobie mokry ślad aż do nieco odsłoniętego ramienia stróża, na którym zaczepnie zacisnął zęby. Nie mocno. Zresztą, zaraz rozległ się cichy pomruk rozleniwionego kociaka, a ręka Wilczura przesunęła się ostatnim muśnięciem po bliźnie na policzku anioła i opadła bezładnie na jego ramię – podobnie, jak głowa opadła z powrotem na brzeg kanapy.

---------------------------------

Zegar wytykał już setki tysięcy „tyk”, nim powieki Growlithe'a zadrżały, a on sam poczuł się, jakby ktoś niespodziewanie huknął go wielkim młotem prosto w pierś – nie tylko łamiąc żebra, ale i oddając duszę, świadomość, przytomność i wszystko to, co wyślizgiwało mu się spomiędzy szponów, gdy jak wściekłe zwierzę krążył po niebycie. Dokładnie tak się czuł – jakby zrobił sobie spacerek między światami, ale nic z tego nie pamiętał. Ostatnim, co wryło się w umysł, jak wyjątkowo uciążliwa drzazga, to ten przeklęty zapach... owoców? W każdym razie czegoś, co teraz wydawało mu się dziwnie mdłe.
Kaszlnął nędznie, by prędko przemienić charknięcia w przeciągły syk. Ciało wyprężyło się w lekki łuk, a zdrowa (no, powiedzmy zdrowa; pomińmy to dziwne wgniecenie na samym wierzchu) ręka padła na jego twarz. Potarł ją mocno, czując, jak nawet tak częsty przecież gest, wywołuje w nim kolejne fale rozdrażnienia.
Coś go bolało.
Zmarszczył mocniej brwi.
Wróć.
Nie „coś”.
Wszystko. Dokładnie wszystko. Każda głupia komóreczka gawędziła o tym, jak jest poobijana; każdy zmysł wywoływał nowe zawroty głowy. I to felerne przełykanie śliny – coś, na co nie zwracał uwagi (bo po co?), teraz ściskało jego pusty żołądek.
Co się... o cholera.
TO BYŁ BŁĄD.
Co ty powiesz, zdrowy rozsądku?
Impuls zwalił go do poziomu kanapy. Growlithe opadł z powrotem na posłanie, zmuszając się jednak do otwarcia oczu. W jednej sekundzie ślepia błysnęły, a źrenice zwęziły się do małych szparek. Nie tylko coś było nie tak. Jakiś mały, pszczeli głosik podpowiadał mu (gdzieś tam w cholernych odmętach), że nie tylko zna to miejsce... jego nie powinno tu w ogóle być. Nic więc dziwnego, że gdy wreszcie obrócił głowę i trafił na różowe pasma, jęknął żałośnie i chwyciwszy za koc zarzucił go aż na głowę.
Nie – rozległo się marudne charknięcie ze zdrapanego gardła, przytłumione nieźle przez okrycie ─ tylko nie ten parszywy ryj. Dobijcie.
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 16, 2015 10:07 am

Cichy pomruk zadowolenia wyrwał się z gardła anioła, kiedy jego ciało doznało delikatnej i krótkiej pieszczoty. Choć nieświadomy otaczającego go świata, ciało wciąż pozostawało wrażliwe na wszelakie bodźce zewnętrzne. Instynktownie odchylił głowę nieco w bok, ułatwiając dostęp do siebie, chociaż umysł pozostawał wciąż uśpiony po trudach minionego dnia. Przyjemny dreszcz, który przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, mimowolnie wywołał na jego ustach leniwy uśmiech. Przekręcił się nieco na bok i oparł policzkiem o kanapę tuż obok głowy swojego największego wroga, jednocześnie osobę, którą uratował. Cóż za absurd. W jednej chwili ich oddechy stały się niemal jednością, gdy zarówno jeden jak i drugi kroczyli senną ścieżką. Na całe szczęście każdy w swoją stronę.
Świadomość do umysłu anioła zaczęła docierać dopiero w chwili gdy wymordowany zaczął się gwałtownie poruszać, ale i wtedy Nathair usilnie trzymał się resztek mary sennej, samemu nie chcąc by Morfeusz go opuścił. Ale było już za późno. Powoli przebudzał się, a tak gwałtowne wyrwanie ze snu nie wróżyło zbyt dobrego nastroju. Kiedy padły pierwsze słowa, jedna z powiek skrzydlatego powoli się uchyliła i napotkała barierę kocu. Wymruczał coś bełkotniczego pod nosem i z trudem podniósł się do siadu.
Zamknij się… – wymamrotał unosząc jedną z dłoni i zaczął przecierać zaspane oczy, chcą pozbyć się resztek snu. Ziewnął szeroko zapominając o podstawach dobrego wychowania i przemknął spojrzeniem po pokoju, jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia.
Nie mogłeś pozostać nieprzytomny dłużej? Powiedzmy tak na… wieczność? – zamarudził niezadowolony, powoli podnosząc się z ziemi. Przeciągnął się czując, jak całe jego ciało krzyczy z odrętwienia. Nawet nie wiedział kiedy usnął ale pozycja, jaką sobie obrał nie była najlepsza.
Jak… – zamilkł, raptownie ucinając w połowie zdania. … się czujesz?Tsk. – prychnął pod nosem zły na samego siebie, że na tą krótką chwilę omal nie zapomniał się. A co go obchodzi jego stan? Niech cierpi. Boleśnie.
Przyniosę Ci coś na uśmierzenie bólu. – nie czekając na jego słowa, odwrócił się na pięcie i powędrował do kuchni. Sięgnął do szafki, gdzie trzymał podstawowe leki w drewnianym koszyku i zaczął pospiesznie grzebać, by odnaleźć to, czego chciał. Przełykanie tabletek w tym stanie nie wchodziło w grę, dlatego wyciągnąwszy dwie rozrobił je na drobny proszek i wsypał do szklanki, gdzie zalał czystą wodą. Szybko wymieszał po czym wrócił do salonu i podał mu szklankę.
Utrzymasz ją? – zapytał unosząc jedną brew w geście zapytania. Oczywiście nie było mowy, żeby chłopak w ten sam sposób podawał mu jakiekolwiek leki. Nigdy więcej nie tknie jego ust. Był obrzydliwy. Wciąż czuł na swoich wargach ich chropowatość i smak. Instynktownie uniósł wolną rękę do swoich ust i przetarł wargi wierzchem dłoni, jakby chciał zmazać niewidzialny brud.
Odwrócił się przez ramię i sprawdził stan w kominku. Dogasało. Kiedy Grow wziął szklankę, albo i nie, z lekkim ociąganiem się podszedł do przyniesionego wcześniej drewna i zgarnął z trzy kłody, po czym dorzucił je do ognia. Czerwone języki momentalnie ogarnęły materiał pożerając go i rzucając blask na bladą twarz skrzydlatego.
Nie zrobiłem tego, bo cię lubię. Bo nie lubię. – odezwał się po chwili milczenia, czując podskórnie, że musi się wytłumaczyć ze swojego karygodnego czynu, chociaż prawda była taka, że nie musiał niczego tłumaczyć. Nikt też nie będzie go osądzał ani rozliczał z jego postępowania. Robił to, co chciał. Albo uważał za słuszne. Chociaż bóg mu świadkiem, że w tamtej chwili poważnie się wahał, czy aby na pewno nie porzucić go i oddać jego życie losowi. Ale los to wredna kurwa i tylko czekała na takich jak on. A Nathair nie zamierzał mieć go na sumieniu. Nie jego. Raptownie przypomniało mu się coś. Gwałtownie odwrócił się i spojrzał na Wilczura, a na jego twarzy malował się taki wyraz, jakby właśnie odkrył co najmniej nowy wymiar. No tak. Czemu on o tym wcześniej nie pomyślał. Ależ on był głupi.
Przedreptał po pokoju, aż dotarł do stołu, o który stała oparta jego katana. Wysunął ją z pochwy, odsłaniając ostrze i przysunął swoją lewą dłoń do niego. Przez krótką chwilę zawahał się, aż wreszcie jednym zręcznym ruchem zatopił ostrze w skórze, rozrywając ją. Wydawał z siebie cichy syk, kiedy ostry ból i szczypanie musnęło jego nerwy i umysł. Czerwona krew momentalnie zabarwiła jego skórę i powoli zaczęła skapywać na podłogę. Bez większego i zbędnego czekania, podszedł do kanapy, gdzie leżał jego gość od siedmiu boleści.
Pij. – przysunął swoją ranną dłoń tuż pod usta wymordowanego. – Szybciej się zregenerujesz, co nie? Nie mam ochoty trzymać cię tutaj przez tydzień. – anioł nie potrafił powstrzymać przeciągłego skrzywienia na samą myśl. Znajdowanie się z Growem pod jednym dachem było czymś niemożliwym. Jeden dzień to było zdecydowanie za dużo, a co dopiero tydzień. Ale w tym stanie to pewnie musiałby tyle tutaj gnić, dlatego też anioł musiał uciec się do zdecydowanie bardziej drastycznych środków.
Pożałujesz tego.
Już żałował.
Tylko się nie przyzwyczajaj, cieniasie.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 16, 2015 11:08 am

─ … tak na... wieczność?
Uśmiechnął się marudnie, choć ta felerna wesołość nie dosięgnęła jego oczu.
Chciałeś mnie tu nieprzytomnego na wieczność? ─ Cmoknięcie rozerwało ciszę, jak kamień roztrzaskuje i tak spękane mocno szkło. Grymas zniknął z jego warg. Oczy wbite były w sufit pomieszczenia. Czuł krew. Metaliczny posmak doprowadzał go do wariactwa. Drobne, ale natarczywe mrowienie w kłach przypominało, że nie jest panem, a więźniem wampiryzmu. Że te chwile, w których się regeneruje, są nadal tylko złudnym wrażeniem panowania nad ciałem. Wystarczył przecież mocniejszy rozlew krwi, a gardło paliło go żywym ogniem.
A tak się niebezpiecznie składa, że krwi po drodze trochę ubyło, pozostawiając żyły wysuszone na wiór. Zaczerpnął głębszy wdech, wypuszczając powietrze przez nos ─ znów błąd, Grow. Skrzywił się na moment, bo powoli dochodziło do niego, w jak beznadziejnym jest położeniu. Nie tylko znajdował się w domu, w którym ostatnio pozostawił okoliczności przypominające wtargnięcie huraganu, ale był przyszpilony do kanapy, skryty pod kocem, który ─ oczywiście ─ już dawno zsunął z twarzy. Powinien czuć się zaszczuty, powinny targać nim wątpliwości i sceptyczne myśli. Co jeśli skorzysta z sytuacji i mnie zabije? Co jeśli wymaga czegoś w zamian? Jeśli to wszystko to tylko jakiś chory żart? A mimo tego nie próbował się zerwać, jak w każdym innym przypadku. Zwyczajnie leżał, uznając, że jeszcze chwilę da mu poczucie dominacji nad sytuacją.
Do momentu.
─ Utrzymasz ją?
CHLUST.
Cała zawartość szklanki ─ jakiekolwiek mieściła w sobie świństwo ─ wylądowała z pluskiem na podłodze. Zaraz potem rozległ się trzask, gdy i naczynie wymknęło się spomiędzy drętwych palców wymordowanego.
MÓGŁBYŚ MU CHOCIAŻ PODZIĘKOWAĆ.
W snach. Było mnie dobić.
Przyglądał się mozolnie, jak Nathair przesuwa dłonią po wargach, co wywołało natychmiastową reakcję: brew jasnowłosego podskoczyła do góry w pytającym geście. Automatycznie zaczerpnął tchu, chcąc sprawdzić mieszaninę woni krążących po budynku, ale dolatywał tylko zapach... ogniska..? Zapach ogniska, tego patafiana, prania, owoców... pokręcił głową. Nikogo innego.
Komuś obciągałeś, że tak się czyścisz, piękności ty moje? – wychrypiał, nieprzejęty arogancją, która osiadła nie tylko na tonie głosu, ale też w oczach i kącikach ust – jeden z nich uniósł się nawet odrobinę we frywolnym uśmieszku. W tym też momencie duma nakazała mu zacisnąć zęby i stłamsić warkot, gdy wspierał się na startym do czerwoności łokciu. Koce natychmiast zsunęły się z piersi, a sam wymordowany zerknął na cętkowany siniakami tors. Palce wsunęły się pod przykrycie i uniosły je nieco, wpuszczając nikłe światło kominka na linii ciało-koc. I aż parsknął, unosząc tym razem obie brwi. ─ No, no. Mogłem się domyślić, że coś musiałeś z tego mieć.
Jeśli w tym momencie wyglądał, jakby za moment mógł wyskoczyć z wyrka i przebiec maraton, to były to tylko nachalne pozory. W czaszce mu bębniło; rany pulsowały gorącem, na karku lepiły się przydługie kosmyki. Mógłby też przysiąc, że całe pomieszczenie przybliża się i oddala gwałtownie, jakby obraz podrygiwał w takt bicia serca. W dodatku wszystkie ścierpnięte mięśnie napięte były do granic możliwości – szczególnie te na twarzy, bo rysy wyostrzyły się, aż idealnie dało się dostrzec ruch szczęki.
Szczeki, która zaciskała się tak mocno, że rozbolały go zęby. Dławił się charkotem, blokującym gardło, osiadającym na języku i podniebieniu. Chciał warknąć, uciąć tę głupia sytuację. Przyglądał się mu spod zmierzwionej grzywki, mimowolnie zdając sobie sprawę, że nie widzi w Nathairze ani bohatera, ani oprawcy ─ widzi potencjalne źródło pożywienia, które postanowiło jednak oddalić się, by dołożyć drewna do trzaskającego wnętrza kominka. Źrenice znów drgnęły, zamieniając się w wąskie kreski, gdy tylko dłoń anioła trafiła na rękojeść katany.
Więc jednak?
Słona kropla potu prześlizgnęła się od skroni po czubek brody i skapnęła na koc w momencie, w którym szkarłatna krew splamiła podłoże. Growlithe uniósł nieco głowę i zmrużył mocniej ślepia, najwidoczniej nie wierząc nawet własnym zmysłom. Spodziewał się wszystkiego najgorszego, które stróż zapewne życzyłby mu w każde urodziny nad świecami wbitymi w tort. Szczególnie teraz, gdy nieregularne kawałki szkła odbijały od siebie blask płomieni z kominka, a lekarstwo zdążyło zostawić na podłodze mokrą plamę. Growlithe gotów był na przyjęcie ataku, choć jego ciało zdawało się być innego zdania. Jakby pozostawiono mu do dyspozycji tylko twardą powłokę, ironicznie pustą w środku. Jeden atak, a dziura w skorupie murowana. Czemu więc czuł ostry zapach krwi?
Im bliżej niego znajdował się Nathair, tym coś bardziej pchało go ku niemu. Jakby próbował postawić krok do tyłu, ale natrafiał na ruchomą ścianę, która jak na złość posuwała go do przodu. Nie był już w stanie hamować zwierzęcego ostrzeżenia. Warczenie wypełniło pomieszczenie, zagłuszając nawet trzaskanie z kominka, tłamsząc „Pij” wypowiedziane przez Nathaira. Odwrócił głowę na bok, opuszczając ją nieco ku dołowi, aż kosmyki nie dotknęły poduszki. Język wysunął się wbrew jego woli, przebiegając prędko po boku górnej wargi.
Oboje tego nie chcieli. Ich obu napawało to obrzydzeniem wykręcającym wnętrzności.
Wilczur zawarczał głośniej, gdy dłoń Nathaira podetknięta została mu niemalże pod same usta. Odsunął się jeszcze mocniej, przylegając policzkiem do swojego odsłoniętego, oszpeconego blizną ramienia; kieł przypadkiem szurnął po i tak poranionej skórze, nie wyrządzając jednak dodatkowych szkód. Odsuń się, kretynie.
Bo co?
Skoro obiad sam podszedł, dlaczego masz zamiar się wycofywać?
Nie zapominaj z kim masz do czynienia.
Drżące z wysiłku palce opadły na nadgarstek Nathaira. Lekko. Zaraz potem silna wola została złamana, twarz zwróciła się ku wyciągniętej dłoni, język posmakował krwi... Aż wreszcie wargi rozchyliły się, ukazując dłuższe, cienko zakończone kły, które wsunęły się jak rozgrzane igły w ranę zadaną kataną, jednocześnie otwierając nową – na wierzchu jego ręki.
Koc zmarszczył się, gdy wymordowany poprawił pozycję na łokciu (nadal odczuwał wręcz mdlący ból, gdy się na nim opierał), a potem rozległo się pierwsze przełknięcie, po którym nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Przez gardło wlała się pierwsza porcja życiodajnego płynu, która zwilżyła spopielone ścianki. Grdyka poruszyła się zaraz drugi raz, w następnym łyku. Krew buzowała w żyłach, widać było, jak parę głębszych otarć na twarzy czy dłoni, opartej o przegub anioła, zasklepia się, tkanki zamykają szpary, skaleczenia zasklepiają się, nie pozostawiając po sobie nawet małej blizny. Pił coraz zachłanniej – im więcej otrzymywał sił, tym pozwalał sobie na większe „hausty”.
Osłabiasz go.
Kolejny łyk.
K r a d n i e s z mu to życie, Grow.
Następny.
Dodatkowy.
Jeszcze jeden.
Aż wreszcie poczuł, że może ruszać nogą. O to chodziło. O tę podziurawioną, jak rzeszoto kończynę, która przyszpilała go do łóżka bardziej niż łańcuch; mocniej niż szorstka lina obwiązana wokół kostek.
Wargi musnęły jego skórę, gdy wreszcie skończył się odgłos zachłannego picia. Tęczówki błysnęły zza kosmyków, gdy bardzo powoli rozchylił usta. Zęby nie były już tak długie – prezentowały się już bardziej ludzko, niż chwilę temu, gdy rozszarpywał ranę swojego... wybawiciela. Na samą myśl na usta wkradł się uśmiech; palce ścisnęły go mocno za nadgarstek i niespodziewanie przyciągnęły ku sobie, wytrącając osłabione mocą ciało Nathaira ku Growlithe'owi. W jednej sekundzie stał przy kanapie, w drugiej pochylał się z twarzą tak blisko swojego wroga, że dzieliła ich szerokość kartki.
Może nawet nie.
Odezwała się w tobie anielska natura, hm? – Ciepłe powietrze padło na usta stróża, gdy zaglądał mu prosto w oczy. Po zwężonych źrenicach nie było już śladu, tak samo, jak zniknęło zamroczenie, dotychczas błąkające się po ślepiach. I choć organizm nadal odczuwał niewygodę i zygzaki bólu, bo mimo wszystko nie wypił wystarczająco, by sprawić mu cierpienie (za to zmęczenie – z pewnością), to i tak czuł różnicę, jak między piekłem a niebem. Mógł oddychać. Mógł się poruszać. Mógł wreszcie w pełni przeanalizować sytuację.
I oczywiście...
Mogę cię zaatakować. I przez co? – Uniósł brwi, jednocześnie opuszczając nieco powieki. ─ Przez głupotę. Naiwność. Infantylność. Czego się spodziewałeś, Nath? Że zgarniesz mnie z pustyni, że otulisz kocem, zbijesz gorączkę, oddasz część siebie... a ja podziękuję? Poczuję, że jestem ci dłużny? – Ścisnął mocniej jego nadgarstek, nie pozwalając mu się wyrwać. Syknął jednak, gdy poczuł bodziec z wewnątrz. Podniósł się co prawda do siadu, ale nawet tak prosta czynność nie obyła się bez poczucia wyczerpania. Podleczył rany, ale nie zasklepił ich całkiem. Uśmiechnął się gorzko, nagle wyciągając szyję. Broda zadarła się, usta przesunęły lekko po jego dolnej wardze, pozostawiając na niej ślady niezmytej po uczcie posoki. Pocałunek był krótki, porównywalny do muśnięcia piórem. Zaraz po tym Growlithe zwolnił chwyt, jednocześnie cofając głowę, chcąc uniknąć – jak się spodziewał – wściekłego ataku ze strony skrzydlatego.
Plecy opadły na oparcie kanapy, a pierś uniosła się, wraz z głębszym wdechem. O wiele lepiej. Przyjemniej. Użyteczniej.
Co teraz, Nath? Nadal uważasz, że anielska powinność jest ważniejsze, niż twoje nerwy?
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 16, 2015 6:07 pm

Chyba tylko bóg jeden wiedział, jak bardzo Nathair nienawidził tego osobnika.
Zacisnął mocno szczęki, w chwili, gdy w pomieszczeniu rozległ się drapiący uszy dźwięk rozbijanego szkła. W jasnych tęczówkach pojawiło się rozdrażnienie, które z każdą kolejną sekundą bezlitośnie narastało. Wystarczyło tak niewiele, żeby zacisnąć palce na osłabionym gardle jasnowłosego wymordowanego i go uciszyć. Nie, nie zabić. Nie oszukujmy się – Nathair nie był w stanie zabić nawet najgorszej szumowiny. Ale skutecznie spacyfikować, ogłuszyć, sprawić, że znowu będzie nieprzytomny. Ciekawe jak bardzo będzie kwiczał, jeśli uderzy go w bok, gdzie sączyła się krwawa rana skryta pod bandażami. Kąciki ust drgnęły delikatnie, nieznacznie unosząc się wyżej a w różowych oczach zatańczył ognik wyzwania.
Nie zrobisz tego.
Syknął pod nosem.
Nie zniósłbyś jego krzyków i jęków bólu.
Niech go piekło pochłonie.
Tak, Tobie. – rzucił drwiąco, unosząc głowę nieco wyżej. – Chciałem posłuchać jak jęczysz dla mnie. Brzmisz jak nieprzerżnięta dziewica, Jace. piękne słownictwo jak na anioła. Miał to gdzieś.  
Odwrócił głowę w bok i skrzywił się. Skoro nie chciał leku przeciwbólowego to niech zdycha z bólu. Niech się udławi tą swoją cholerną dumą. Szczerze powiedziawszy sam siebie nie rozumiał. Swojego postępowania, które teraz zdawało się być naprawdę irracjonalne. Swój anielski obowiązek spełnił. Nie musiał mu przecież oddawać własnej krwi. W imię czego?
Właśnie. W imię czego?
Do ostatniej chwili był pewny, że jednak nie napije się. Że wzgardzi. Z dziwną, narastającą wewnątrz satysfakcją obserwował, jak mężczyzna próbuje odsunąć głowę, uciec od niego.
Aż tak się brzydzisz, co? przemknęło przez jego umysł, zagryzając chłodne i nieprzyjemne słowa, które bezczelnie cisnęły się na jego usta. Ale koniec końców Growlithe poddał się pokusie i już chwilę później wgryzł się w ranę na ręce anioła, smakując jego krwi. W pierwszej sekundzie Nathair odczuł przeogromną satysfakcję. Nie powstrzymał nawet szerokiego uśmiechu, który bardzo szybko został zmazany przez głośne syknięcie i ukłucie bólu. Szczypało i to cholernie. Miał wrażenie, jakby ktoś wbijał mu tysiące tępych igiełek w rękę, jednocześnie wywołując zawroty głowy. Jego własne serce mimowolnie przyspieszyło a oddech stał się urywany i płytki.
Dość… – jęknął cicho I przyłożył drżącą, wolną dłoń do jego czoła, napierając na niego i próbując odepchnąć od siebie. Ale wymordowany był niczym pijawka. Nie puszczał, a i z ciała anioła z każdą kolejną sekundą, z każdym kolejnym łykiem, uchodziły siły wywołując nieprzyjemne dreszcze na całym jego ciele. Jakby wgryzano się po jego skórę i przesuwano powoli do przodu, zahaczając o każdy możliwy nerw i boleśnie nim poruszając.
Zostaw… – coraz słabszy głos dotarł do uszu wymordowanego, a Nathair zaczął odczuwać mdłości. W głowie się zakręciło a rzeczywistość zaczęła się zakrzywiać, pozwalając marom na wciągnięcie go w ich świat. Nawet nie zarejestrował momentu, kiedy wymordowany wreszcie skończył się posilać. I gdyby nie jego silny uchwyt, dzieciak z pewnością osunąłby się na ziemię, a w najlepszym przypadku na kanapę.
Niczym szmaciana lalka pozwolił Growowi na szastanie i manipulowanie jego ciałem wedle jego uznania. Pozwolił sobie jedynie na delikatne uniesienie głowy i spojrzenie w dwukolorowe tęczówki zza grzywki, w których powoli wtaczało się życie.
Jesteś pewny, że postąpiłeś właściwie?
Nie, nie był. Już nie. Chciał coś powiedzieć, odszczekać. Zmieszać go z błotem. Ale w tym momencie nie miał na to najzwyczajniej w świecie siły. Zamiast tego uniósł delikatnie swoje ramiona ku górze i wzruszył nimi, manifestując swoją odpowiedź na pytanie odnośnie jego anielskiej natury.
Po prost- – urwał, kiedy poczuł muśnięcie na swoich wargach. Mimowolnie jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Co prawda pocałunkiem nie można było tego nazwać, ale tak czy siak, gest ten pozostanie w jego pamięci na długo. To jego sposób na dziękowanie czy jak?
Wreszcie go puścił, opadając głową na poduszkę a Nathair instynktownie wysunął nieco koniuszek języka i zmył resztki krwi, którą pozostawił Grow, ze swojej wargi. Chciał się podnieść, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, dlatego też przysiadł na kanapie i oparł się o nogę Growa, chociaż prawdę powiedziawszy Nathair był święcie przekonany, że to oparcie a nie część ciała jego wroga. Zadarł głowę nieco do góry i dotknął słabymi palcami swoich warg, uśmiechając się krzywo i kwaśno jednocześnie.
Te wargi były dzisiaj dotykane przez twoje zbyt wiele razy. – mruknął bardziej pod nosem i do siebie, aniżeli do wymordowanego.  
Odetchnął cicho przez nos i wreszcie parsknął, przechylając się nieco w bok, aż kosmyki przysłoniły mu połowę twarzy.
Nie zaatakujesz mnie. Jesteś teraz za słaby. aż tak dobrze go znasz? Wcale.
Wkurza cię to, prawda? Że zostałeś przeze mnie uratowany. Będziesz teraz żył z tą świadomością, że osoba, którą najchętniej widziałbyś z przetrąconym karkiem uratowała ci dupę. – kolejne ciche parsknięcie wyrwało się z jego klatki piersiowej. Uchylił nieco powieki i spojrzał wprost w kominek. W jego oczach odbijały się blaski ognia, które wesoło tańcowały.
Nie jesteś szarą masą bez twarzy. Zdechnięcie w obszczanym rowie, zapomniany, niczym jeden z wymordowanych, który giną każdego dnia to nie jest twój los, Jace. Mogę cię nienawidzić z całego serca, ale nie mogę zaprzeczyć, że jak masz gdzieś zdychać, to na pewno nie w rowie. Nie ty. – głos cicho rozbrzmiewał w pokoju w akompaniamencie trzaskającego drewna. Nathair zastygł na moment w bezruchu, aż w końcu przekręcił głowę i spojrzał w dwukolorowe tęczówki mężczyzny, a jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
Jesteś zbyt cenny dla Desperacji. Powinieneś cenić swoje ciało bardziej. – dorzucił po chwili zastanowienia. – Jesteś przywódcą DOGS a nie obsranym kundlem, jednym z wielu do cholery. Nie zdychaj w ciemnym rowie. – warknął i odwrócił głowę w drugi bok, jednocześnie krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej niczym obrażony szczeniak.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 16, 2015 9:08 pm

Hm? – wypsnęło mu się, w tej samej chwili, w której dotarło do niego znaczenie jego słów. W odpowiedzi przewrócił dwukolorowymi oczami i wypuścił ze świstem powietrze przez zaciśnięte do boleści kły. ─ Nie przesadzaj. Ledwie je musnąłem.
Nie rozumiał. Ani dziwnej cnoty, trzymanej wiecznie przez Nathaira, ani jego słów, które wywołały znajome uczucie rozdrażnienia – w każdej innej sytuacji zapewne poczułby dyskomfort, tym razem było wręcz przeciwnie. Mrowienie w gardle i napięte mięśnie były dla niego pierwszym krokiem ku powrocie do zdrowia. Nie wielkim przeskokiem, bo zdawał sobie sprawę, że sporo wody w Shinano przepłynie, nim wszystkie siniaki wyblakną, a dłoń – dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo mu zdrętwiała... i jak bardzo nie czuje palców – dojdzie do poprzedniej sprawności.
Powinieneś już iść.
Zamknij się.
Przecież właśnie po to szarpałeś za dłoń, racja? Nogi masz sprawne.
Zmrużył ślepia, ignorując natrętne jak rój insektów głosiki. Wzrok mimowolnie padł na języki ognia, które jak na zawołanie poderwały się nieco wyżej, najwidoczniej wyczuwając niepokój Growlithe'a w momencie, w którym cisza odsunęła się na rzecz głosu anioła. Nie potrafił się uśmiechnąć. Ironia losu, że gdy życie postanowiło chwycić go za kark i uderzyć jego twarzą o twardy bruk, by go zamroczyć, w następnym kadrze siedział już obok kogoś, kogo najchętniej potraktowałby tak samo.
─ Jesteś teraz za słaby.
Czyżby?
Musisz, Grow?
Spojrzał bystro na Nathaira, czując, jak rana na karku nieprzyjemnie szczypie.
Musiał.
Prowokacja była jego nieodłączną domeną; symbolem władzy, dominacji nad sytuacją, którą chciał kreować i często to robił, wedle własnego schematu. Tym razem faktycznie zepchnięto go na niższy poziom. Być może była to kara za grzechy nagminnie popełniane, może to kwestia głupiego przypadku, może nić przeznaczenia, która połączyła tę dwójkę, obwiązując się jedną końcówką na małym palcu Nathaira, drugą – Growa. Czymkolwiek by to jednak nie było, zamknęło ich w ciasnej klatce, zmuszając do przylgnięcia ramieniem o ramię, jeśli nie chcieli boleśnie wbijać się w żelazne kraty.
Słuchał go, oczywiście, że tak. Mimo tego, że znaczna część jego umysłu zawładnięta była lawirującymi jak płatki śniegu podczas zamieci impulsami o bólu, niewygodzie, ścierpnięciu, drętwieniu, to jednak ten niewielki, pozostały procent wchłaniał wywód skrawek po skrawku, jakby zrywał płatki z kwiatu i układał je sobie w odpowiedniej kolejności na drewnianej ławie.
Nathair... gadał. I gadał. I gadał. Zapewne nawet nie dostrzegł minimalnego ruchu ze strony wymordowanego, gdy jego dłoń oparła się na posłaniu, a głowa przechyliła nieco na bok. Świdrujące spojrzenie wpatrywało się prosto w jego profil, podczas gdy oczy w kolorze ametystu zwrócone były ku trzaskającemu ognisku upchniętemu w bezpiecznej obudowie. Dopiero, gdy anioł z wyrzutem uraczył jedynego słuchacza ostatnim zdaniem, przyprawionym dziwną nutą... pretensji (obrażalstwa?) broda Growlithe'a wsunęła się na jego ramię, aż nie dotknął nosem jego szyi.
„Nie zdychaj w ciemnym rowie”, hm? – Nathair mógł poczuć niewielkie naparcie na swój bark, gdy Growlithe przysunął się bliżej, podnosząc dłoń i tym razem opierając ją o jego ramię. Ręka dotknęła materiału jego ubrania, zaraz potem przyjmując ciężar głowy wymordowanego, gdy opadł brodą na jej wierzch. ─ Najpierw warczysz, potem robisz sceny. Wściekasz się, że się wybudziłem, ale grzecznie przynosisz lekarstwa. Ale nie to mnie dziwi. Anioł aniołem, jasne. Przytachałeś do domu nieprzytomnego wroga publicznego numer jeden, bo tak nakazywała ci natura. ─ Podniósł czerep, aż na wargi wpłynął grymas je wykrzywiający, gdy tylko poczuł ból w obszarpanych plecach. Stłamsił w sobie niegodne pozycji syknięcie i wsunął palce pod przydługi kosmyk różowych włosów, które zaraz odgarnął do tyłu, chcąc lepiej przyjrzeć się młodzieńczej twarzy. ─ I to ona każe ci też siedzieć tak blisko, zgadzając się na każdy ruch, który zrealizuję? – Kpina mimowolnie wwierciła się w mocno zachrypnięty głos. Niespiesznie odsunął wpierw rękę, potem cofnął głowę, ciągnąc za sobą całe ciało, aż nie przylgnął z powrotem plecami do oparcia kanapy. Znów Nathair mógł zaczerpnąć powietrza, bez konieczności wdychania stłamszonego przez krew zapachu wymordowanego. Growlithe potarł palcami swój policzek, prześlizgując się nimi na kark.
Nadal pulsowało w skroniach.
Nadal miał gorączkę.
Nadal wszystko można było zwalić na wyczerpanie.
Ale oczy były bystre, a język wyjątkowo się nie plątał.
Co więcej – choć faktycznie odczuwał zdezelowanie, świeża krew dodała mu chwilowego wzrostu energii, którą (na nieszczęście Nathaira) przeznaczał na wrośniętą w jego charakter zadziorność.
Coś mnie ominęło, cnotko? Nie rzucasz krzesłami, tak jak ostatnio? Dawniej zanosiłeś się sopranem, gdy zrobiłem krok w twoją stronę. Teraz już można cię dotykać i smakować ust? – Nie patrzył na niego. Przyglądał się czemuś naprzeciw, aż wreszcie spuścił wzrok na bezładnie ułożoną między nogami rękę obandażowaną od palców, aż po nadgarstek. Objął ją lekko zdrową dłonią. Złamana. Może gorzej. Może kości nie były tylko przełamane na pół; może jakieś tonowe bydle zgruchotało je na popiół. Nie czuł palców, więc nie zdziwiłby się, gdyby do reszty okazała się bezużyteczna, a on sam musiał się spotykać z medykami, którzy tylko rozkładają ramiona na boki.
„Nic na to nie poradzę, Grow”.
Odchylił głowę, opierając ją o kanapę. Wzrok automatycznie wzbił się w górę, sondując sufit, choć – jak nietrudno się domyślić – nie znalazł tam nic ciekawego.
Ryan już cię nie trzyma za gardło, że pozwalasz sobie na takie smaczki? – Obrócił nieco głowę, wlepiając w niego wzrok. ─ Co, jeśli chciałbym dokończyć ostatnio przerwaną zabawę?
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPon Paź 19, 2015 12:12 am

Usta chłopaka mimowolnie drgnęły w geście obrzydzenia. Gdyby tylko wiedział, że parę chwil temu ich usta były ze sobą złączone… Na samą myśl Nathair poczuł dziwne kręcenie w okolicach żołądka, chociaż do końca sam nie wiedział, jak to nazwać. Ostatni raz przemknął koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, nie potrafiąc pozbyć się wrażenia szorstkości. Jego wargi paliły żywym ognia, co tylko wywoływało coraz to większe pokłady w skrzydlatym. Bo nie potrafił się tego wyzbyć. Dlatego też wzrok skupił się na misternej kratce, która zdobiła stary koc. Tak bardzo misternej, że podobne wzory zdobiły co drugi materiał. Niczym prawdziwy znawca, Nathair pokiwał głową i brakowało mu jedynie ciche pomruku w stylu „mhm. Ach tak. Niesamowite!” Doprawdy. Niesamowite.
Czyżby?
Oczywiście.
Growlithe znał właściwie… w ogóle. Niby tam trochę z opowieści albo plotek, niby tam coś kłapnął Ailen, Nathaniel czy też Ourell, plus te dwie czy tam trzy styczności z nim, ale to tak naprawdę była jedynie kropla w morzu. Pomimo faktu, że byli dla siebie praktycznie nieznajomymi, to zdążył poznać się na nim na tyle, by wiedzieć, że był nieprzewidywalny jak pieprzony huragan. Lepiej unikać i nie kusić losu. A on co? Zostawił drzwi otwarte dla samego diabła i jeszcze go zaprosił. Był albo bardzo głupi i naiwny albo… bardzo głupi i naiwny.
Nie interesuj się tak. – odszczeknął sucho, wyrażając tym całe swoje nastawienie w stosunku do niechcianego gościa zakrapiany typową dla niego szczeniacką nutę.  
Czy bał się go? Pewnie jakaś tam jego wewnętrzna cząstka podpowiadała cichutko, że igra z dziką i niebezpieczną bestią, ale Nathair jak to Nathair. Wszelaki głos rozsądku spychał na dalszy plan, unosząc się za to dumą i pewnością siebie, jakby to on był panem wszystkiego. Był pewny, że w razie niebezpieczeństwa bez najmniejszego problemu spacyfikowałby jasnowłosego. Jednocześnie zapominając, że brzydka i szpecąca po dzień dzisiejszy jego policzek blizna jest zasługą wymordowanego.
Jego twarz momentalnie pociemniała, kiedy poczuł jak ten zaczyna się niebezpiecznie przysuwać. I już chwilę później intensywny zapach wymordowanego zaczął niebezpiecznie igrać z jego zmysłami, wywołując istną burzę chaosów w jego głowie. Ale nie poruszył się. Nawet na milimetr. Niczym marmurowy posąg siedział nieruchomo wpatrując się przed siebie, chociaż błysk w oku oraz mocno zaciśnięta szczęka wyraźnie głośno krzyczały, że jeden nieodpowiedni ruch ze strony jasnowłosego może skończyć się otwartym objawem niezadowolenia i ostrzeżenia. Niech zna swoje miejsce i wie, jakiej granicy osobistej nie może przekroczyć. Właśnie. Problem był jednak zgoła inny.
Jaka jest  twoja granica osobista, Nathair?
Drobne, nieco drżące palce zsunęły się na szorstki materiał koca i zacisnęły się na nim, jakby tym nic nie znaczący gest miał pomóc mu na przeniesienie drobniutki spazmów drgawek na sztuczny przedmiot. Ale to były tylko i wyłącznie marzenia ściętej głowy. Zareagował dopiero w chwili, gdy szorstkie palce musnęły przypadkiem ciepłą i miękką skórę na jego policzku, w celu odgarnięcia jego włosów. Anioł odsunął głowę w przeciwną stronę, zwiększając tym samym, nikły bo nikły, ale zawsze jakiś, dystans.
Zostaw… – mruknął jak niezadowolone dziecko, które nie chciało zostać właśnie ubrane do szkoły.
Jednocześnie jego ciało nieco przesunęło się w stronę spadu mebla. Aczkolwiek tak po prawdzie mówiąc, to za wiele mu to nie dało. Zagryzł dolną wargę i pociągnął kolana praktycznie pod samą klatkę piersiową i objąwszy je swoimi ramionami, uparł czoło o kolana.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek pozwolił ci siebie dotykać. Nie możesz podchodzić do obcych osób i tak bez jakiegokolwiek przyzwolenia ich zmacać, bo akurat masz taką zachciankę. – warknął i odwrócił głowę lekko w bok, na tyle, by móc łypnąć na twarz jasnowłosego niemalże spod byka. – To prawie tak, jakbym ja na ulicy podszedł do ciebie i, o, właśnie… - – przekręcił się nieco na bok i wyciągnął rękę, by dotknąć palcami jego ramię i przesunąć opuszkami w jego wzdłuż, zahaczają o wewnętrzną stronę łokcia, drażniąc grubą bliznę po oparzeniu (na co swoją drogą w jego spojrzeniu pojawił się dziwny błysk) a następnie zatrzymać na kilu bliznach jego dłoni, o które nieświadomie zahaczył zaczepliwie paznokciami. – … tak o zmacał. A bo miałem ochotę. Widzisz? Niezbyt przyjemne.
Proszę państwa, pierwsza nagroda dla moralizatora Edenu trafia do… Tak. Dokładnie tak.
Na imię swojego podopiecznego, niemal nie poderwał się na równe nogi. Spojrzał zezłoszczony na twarz Growa nieco rozbieganym spojrzeniem, jakby szukał idealnego miejsca na zadanie ciosu. Ale ten nie padł.
Żeby było jasne, Jace. Ryan nie jest moim właścicielem I jak mam cholerne prawo do robienia tego, co mi się podoba, to to robię. Mogę spotykać się z innymi, jeść co chce, mieszkać gdzie chce a nawet kochać się z innymi . Mu nic do tego, jasne? – warknął unosząc głowę nieco do góry, po czym prychnął po nosem, krzyżując obie ręce na swojej klatce piersiowej.
Ale J A nie chcę, rozumiesz? Nie jestem żadnym bananem albo truskawką na targu, którą można najpierw wymacać dla spróbowania, a potem zgarnąć do domu. – powiedział przyglądając się jasnowłosemu uważnie, z dziwną pasją kryjącą się w jego oczach. – Wiesz jednak jedno. Jeden fałszywy ruch a pożałujesz. Ja naprawdę nie żartuję. – odetchnął przez nos i wreszcie się podniósł, czując dziwną aurę w okolicy.
Dobra, koniec tych pogaduch. Powinieneś odpoczywać, a ja wymienię ci bandaż. – bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, złapał za jego nadgarstek i zarzucił jego ręką do tyłu, odsłaniając nagi kawałek skóry, skryty w większym procencie pod bandażem, który zdążył już nasiąknąć krwią i zapewne ropą. – Dasz radę odwiązać sam? – stanął nad nim, uśmiechając się krzywo, ale w oku pojawił zadziorny błysk rzucający nieme wyzwanie.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptySro Paź 21, 2015 11:27 pm

Uniósł brwi na jego słowa, choć wzrok nadal wlepiony był w sklepienie pomieszczenia.
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek potrzebował tej zgody. Poza tym... owszem, mogę. Nie widzę problemu w... – Jego zdanie utknęło gdzieś między bytem, a niebytem. Widać było, jak usta nagle zamarły, a w oczach pojawił się ostrzegawczy, drapieżny błysk widziany w ślepiach szczutych ogniem wilków nocnych. Nie odtrącił jednak jego dłoni, choć miał ku temu spore chęci. Tylko wargi przymknęły się, a błękitna tęczówka opadła na bok, zerkając na twarz Nathaira.
Odczekał dłuższą chwilę – aż jego paznokcie wreszcie oderwały się od zabandażowanej ręki, a potem zapadła między nimi ta przysłowiowa „grobowa cisza”, w czasie której wymordowany wreszcie wypuścił powietrze z płuc i znów przestał wydrążać dziurę w twarzy swojego „rozmówcy”.
Niezbyt, skoro naciskasz mi na zranioną rękę. – Zaskakujący spokój, jak na taką furię, Jace. Hn. Kącik jego ust omal nie drgnął w ironicznym półuśmiechu. Spieprzaj, Shat. Umawialiśmy się.
Może gdybyś nie był delikatny jak spadająca na łeb cegła, to jeszcze bym cię jakoś pochwalił, ale na to musisz się bardziej postarać. Jesteś pewien, że nie chcesz paru lekcji? – Jak raz w jego głosie nie pobrzmiewała ta denerwująca nuta drwiny, choć mina mówiła dokładnie co innego. Wyprostował się z niechęcią, znów czując jak głęboka, piekąca rana przypomina o swojej obecności. Mruknął pod nosem, przytykając palce do skaleczenia, badając je opuszkami.
Materac ugiął się nagle, a potem znów wyrównał, ale Grow się nie poruszył. Odsunął tylko zakrwawione palce od karku i zaczął je o siebie pocierać, marszcząc przy tym brwi.
─ Żeby było jasne, Jace.
Przyjrzał się roztartej cieczy, przysuwając kciuk pod usta. Spojrzał na Nathaira, przytykając opuszek do końcówki języka, ale prędko parsknął, zaciskając przy tym zęby na palcu. Na moment. Odsunął rękę i zahaczył jej łokciem o oparcie kanapy, celując przy tym palcem wskazującym prosto w tę bulwersującą się stertę nerwów. Przechylił przy tym nieco głowę, by lepiej przyjrzeć się jego minie.
Jesteś – powiedział to z taką mocą, że nawet przypadkowy przechodzeń uwierzyłby mu na słowo, nieważne jak wielką brednie próbowałby sprzedać. ─ Dokładnie tak pachniesz. Cały ten dom tak pachnie. Jestem pewien, że na zewnątrz też można wyczuć jeszcze woń truskawek. – Zmrużył nieco ślepia, opuszczając dłoń i pozwalając jej zawisnąć luźno nad materacem sofy, gdy Growlithe z lekkim uśmiechem przyglądał się, jak z łatwością godną dzieci wytrąca wroga z równowagi. Nie chodziło przecież o to, czyjego imienia użył, bo równie dobrze – mógł nie używać go wcale.
Chodziło o to, że za pomocą jednego zdania, stróż poderwał się na równe nogi i wycelował w niego tak wściekły wzrok, że Wilczur z trudem dusił w sobie napad histerycznego chichotu. Satysfakcja – dokładnie to go tknęło, gdy skrzyżował z nim spojrzenia. Co z tego, że z wierzchu Growlithe był w stanie przyjąć nonszalancko obojętną pozę, gdy wewnątrz siebie zagryzał wargę w uśmiechu.
Zbyt łatwo go rozgryźć. Impulsywne szczenię.
Dobra. Załóżmy, że nie chciałeś – drążył temat jak zawodowe diamentowe wiertło, taksując go wręcz chorobliwie znużonym spojrzeniem. Jedno pstryknięcie palcami, a wyłączała się cała aura zaintrygowania; cały pokład zaciekawienia, jaki byłby w stanie wylać na twarz, teraz wyciągniętą w niemrawym wyrazie.
─ … a ja wymienię ci bandaż...
Czyli co? Nie jesteś w ogóle zainteresowany? I gadasz o tym z takim przekonaniem? – Nie brzmiał jak ktoś, kto się z niego nabijał. Prawdę mówiąc: w tym momencie w ogóle nie brzmiał. Usta poruszały się, a przez zdrapane gardło przedostawały się poszczególne zdania, ale na twarzy nie pozostało ani zwyrodnienie, ani żadna pochodna temu emocja, która mogłaby poświadczyć o złych zamiarach białowłosego. ─ Tknął cię aseksualizm? Impotencja? W sumie nigdy nie widziałem... – Pozwolił nawet, by Nathair go chwycił i pchnął jego rękę, pomimo tego, że przez usta musiał przebiec grymas bólu. ─ Może te wszystkie gadki-szmatki o aniołkach, słodkich kociakach Ojczulka, są faktyczne? Może w gaciach masz tylko pustkę równie dużą, co w doświadczeniu? – Nie przerywając zsunął łokieć z oparcia i zdrową rękę włożył za pasmo bandaża okrywające jego pierś. ─ Żeby było jasne, Nathie, nie piszę o tobie książki. Po prostu lubię wypytywać, gdy ktoś używa mojego imienia, jako zamiennik dla kochanka.
WRESZCIE!
W czaszce huknął mu głos Shatarai.
Aż musiał zacisnąć szczęki, by nie syknąć.
Morda, głupia.
Wilczyca zachichotała ochryple, opadając znienacka pyskiem na jego ramię.
LUBISZ SIĘ Z NIM DROCZYĆ?
Rozległ się dźwięk dartego materiału, gdy wreszcie szarpnął za bandaż. Poczuł jeszcze, jak z drugiej strony tkanina napiera na plecy, ale mocnym pociągnięciem udało mu się przerwać ciąg owijającej go bieli (teraz i tak splamionej szkarłatem).
Grzmi cię, Shat.
Bandaż poluzował się, odkrywając parę zadrapań i siniaków, nieuleczonych przez moc Wilczura. Chłopak zajął się odklejaniem materiału od krwi, która zdążyła już zakrzepnąć i przylgnąć i do rany, i do opatrunku. Manewrowanie jedną ręką go irytowało – tym bardziej, że cały czas skupiał się też na tym, by nie ruszać zgruchotaną masą, jaka dawniej tworzyła prawą dłoń.
TO JESZCZE DZIECIAK, A TY MU TAK DOKUCZASZ. CO, JAK SIĘ POPŁACZE?
Prędzej zginie.
CZYŻBY? Z WŚCIEKŁOŚCI TEŻ SIĘ ZDARZA.
Przewrócił oczami, ale ze względu na opuszczoną nieco głowę, Nathair nie był w stanie tego dostrzec.
Masz zamiar tu stać i się gapić, jak się rozwijam na twoich oczach? Jestem dużym chłopcem, dam sobie radę bez twojego nadzoru.
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyCzw Paź 22, 2015 12:50 am

”Niebyt, skoro naciskasz mi na zranioną rękę”.
Odskoczył jak poparzony. Jakby zrobił coś naprawdę złego, a przecież tylko go dotknął. Sprawiając wrażenie osoby, która nie chciała przynosić sobą więcej bólu, nawet, jeśli był to jego wróg.
- No ale wiesz o co mi chodzi! Po prostu nie dotykaj mnie więcej, dobra? Ja ciebie też nie będę i będziemy kw—Chyba kpisz. Lekcje? Od ciebie? Może już powinienem zwracać się do ciebie Jace-sensei? – nie potrafił powstrzymać wyciekającej z jego słów drwiny. Jeszcze tego brakowałoby, żeby pobierał jakiekolwiek nauki od tego osobnika. Nawet, jeśli zostaliby uwięzieni na bezludnej wyspie i mieli razem współpracować, by przeżyć, to Nathair zdecydowanie obrałby ścieżkę zdychania gdzieś w krzakach aniżeli jakiekolwiek nauki od niego.  Mlasnął niezadowolony, krzywiąc się przy tym, jakby właśnie spróbował jakiejś wyjątkowo obrzydliwej potrawy. Już otwierał usta, by skonfrontować się  z jego kolejnymi słowami, ale to co powiedział, totalnie zbiło anioła z tropu. Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami i poruszył parę razy ustami, przypominając teraz rybę wyciągniętą z wody.
Prowokował. Cholernie prowokował.
A on uległ tej prowokacji.
Momentalnie wszystko się w nim zagotowało, a jego twarz przybrała brunatny kolor. Dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy walczył same ze sobą i ze swoim drżeniem, żeby mu nie przywalić.
Ty… – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale, zapewne niemiłe, słowa utonęły w gardłowym warczeniu. Raptownie wyciągnął swoją dłoń w jego stronę ale zamiast go uderzyć, chociaż bóg jeden mu świadkiem, że dłoń niemiłosiernie go mrowiła, złapał za nadgarstek (tym razem zdrowej ręki) Growa i pociągnął w swoją stronę, wsuwając jego dłoń pomiędzy swoje uda, żeby mógł go poczuć.
Czujesz? – warknął świdrując go swoim spojrzeniem wściekłych tęczówek. A jednak nie ma tam pust— – I poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Puścił jego rękę i odskoczył do tyłu na odległość kroku, jakby się sparzył.
Obożecoonwłaśniezrobiłcozawstydlepiejumrzeć.
Źl-źle mnie zrozumiałeś kretynie… – jęknął przyciskając wierzch dłoni do swoich warg. – Miałem na myśli, że TY mnie nie interesujesz. Tak. To miałem na myśli. I.. i jestem bardzo doświadczony! Tylko się powstrzymuję! Bo cię przerastam swoim doświadczeniem! – powiedział to tak głośno, jakbym sam siebie chciał przekonać.
Ale strzelasz sobie w kolano.
Znam takie sztuczki, o których możesz tylko pomarzyć. – dodał po chwili i odwróciwszy się na pięcie – pomaszerował do kuchni.
Dopiero tutaj pozwolił sobie na chwilę odetchnięcia i poukładania kołtunów myśli w głowie. Przycisnął ciepłe czoło do zimnej ściany i zagryzł mocniej dolną wargę, aż pojawiły się na niej delikatne kropelki krwi. Serce mu waliło a on sam czuł się źle z powodu tego całego worka kłamstw, jakie wymyślił na poczekaniu. Ale nie mógł pozwolić mu wygrać i poczuć satysfakcji. Nie jemu.
Ale ze mnie kretyn…. – westchnął cicho w końcu odlepiając się od ściany tylko po to, by odwrócić się do niej plecami i ponowne przylgnąć do niej i zsunąć się na ziemię. Było mu nie tylko głupio ale też cholernie wstyd, że dał się ponieść swoim emocjom. Jak mały szczeniak, który głośniej krzyczy niż gryzie.
No normalnie imbecyl.
W końcu zebrał się z ziemi i wciąż z czerwoną twarzą podszedł do jednej z szafek, z której wyciągnął koszyk ze świeżymi bandażami i postawił go na blacie, jednocześnie sięgając po małą miskę, gdzie zaczął wlewać czystą wodę z mydłem.
NA żeby mu odpadł. Zwiędło. Zwiędło i odpadło. Tak.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 23, 2015 2:29 am

─ Czujesz?
Spoważniał, gdy palce lekko się zacisnęły.
Nie.
I on to „nie” wypowiedział z taką konsternacją w głosie, jakby naprawdę nic nie poczuł i był tym równie zszokowany, co sam Nathair. Ciężko jednak sprecyzować, czy anioł w ogóle go usłyszał, bo w tej samej chwili szarpnął się do tyłu, odsuwając przez ułamki sekund ściśle przylegające ciało od dłoni Growlithe'a. Growlithe'a, który na tę reakcję uniósł pytająco brew i spojrzał na niego, jak na ostatniego kretyna.
Co ci? – Pytanie ledwo wydostało się przez zdarte gardło. ─ Grzmi cię?
─ Źl-Źle mnie zrozumiałeś..!
Nie wytrzymał.
Brew uniosła się jeszcze wyżej, a on prawie wykrztusił zbędne: „co, kurwa?”, które jednak zawisło między nimi owiane milczeniem. Tylko usta wymordowanego poruszyły się na kształt tych słów, bo nadal nie docierała do niego ani logika, ani nawet jej brak. W jednej chwili został postawiony przed faktem dokonanym. Nie czuł się zażenowany sytuacją; nie był zły, ani nawet zdziwiony, choć to ostatnie i tak było najbardziej prawdopodobną opcją. Po prostu jego dłoń znalazła się w strefach, które dotychczas Nathair przedstawiał jako „nieosiągalne”, by zaraz potem Growlithe przyjął na siebie salwę pocisków, nazbyt cierpliwie próbując poukładać puzzle.
─ … tylko pomarzyć.
I już go nie było.
Białowłosy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stał jego „rywal” (za duże słowo), nim nie parsknął pod nosem, przykładając przy tym zdrowy nadgarstek do ust. Nawet mimo głęboko zakodowanej niechęci, jaką do niego odczuwał, ten idiotyczny moment na dosłownie skrawki sekund postawił Nathaira w bardziej pozytywnym świetle. Nie na tyle intensywnym, aby przyćmić całą czerń przewinień i wyroków rzuconych z góry przez Wilczura, ale wystarczająco, by po jego zniknięciu mógł pozwolić sobie na ledwo słyszalne charknięcie rozbawienia.
Shatarai burknęła marudnie, przechodząc przez kanapę, aż nie dotarła do drzwi, przez które wychyliła długi pysk. Nie odezwała się, by przywołać swojego właściciela do porządku. Nie musiała tego robić. Prędko odzyskał rezon i przesunąwszy kciukiem po dolnej wardze, odgarnął koc i zsunął nogi na podłogę. Czuł pod stopami zdobionymi licznymi nacięciami drewnianą powierzchnię, dość nieprzyjemną w obyciu. Mimo tego, podparł się z boku zdrową ręką i dźwignął do pionu, od razu czując ciężar beznadziejnej walki, którą stoczył... kiedy? Wczoraj? Kilka godzin temu? Kwadrans wstecz? Nawet nie był w stanie dokładnie określić czasu. Co więcej: nie czuł jego upływu; czegoś, co dawno powinno wywołać w nim chęć wrócenia do domu, do rodziny, do Evendell i do tego krzywego, piegowatego ryja. Wszystkie myśli krążące wokół podobnych tematów starte były przez impulsy bólu, odrętwienie i skupienie się na krokach, bo choć wampiryzm faktycznie dodał mu sił, Growlithe zdawał sobie sprawę, że energia lada moment spadnie na podobny poziom, jaki reprezentował sobą przed posileniem się krwią.
Korzystał więc, bez grymasów docierając do ustawionego w kącie regału. Opuszkami dotknął najbardziej wystający grzbiet i wysunął książkę spomiędzy ścisku jednym, sprawnym ruchem. Niewielka luka jaką utworzył natychmiast zniknęła – a przynajmniej się zmniejszyła – ale tego bystre oczy już nie dostrzegły.
I w chwili, w której Nathair klął na siebie w kuchni, spowiadając się przed ścianą, Growlithe otworzył wyciągniętą książkę, oparłszy jej brzeg na przedramieniu drugiej ręki, starając się przy tym o jak najmniejsze manewrowanie opuchniętą dłonią. Zmrużył ślepia, przebiegając wzrokiem po zaschniętym liściu, który przysłaniał połowę tekstu, ale zaraz przechylił swoje nowe znalezisko. Paręnaście kartek opadło na bok, odsłaniając kolejne ususzone ustrojstwo; zaraz potem następne i jeszcze parę, aż w końcu Wilczur wepchnął dzieło na linię ustawionych w rządku książek i przemknął jeszcze po tytułach. Większość kojarzył, ale było tu kilka egzemplarzy, o których wcześniej nie miał pojęcia.
Nic więc dziwnego, że gdy wreszcie postanowił się ruszyć, podążając znużony w kierunku kuchni, w jego dłoni figurowała jedna z historycznych sztuk.
─ … mu zwiędło. Zwiędło i opadło. Tak.
Hm?
Nathair mógł poczuć nagły powiew ciepła, który chuchnął mu prosto w czubek głowy, wzbogacony o poharatany głos wymordowanego. Growlithe cicho przemknął przez kuchnię, zachodząc młodego od tyłu, ale moment, kiedy wreszcie stanął tuż za nim, okazał się paskudny. Domyślał się, czego mógł dotyczyć ten tekst, ale koniec końców rzucił z hukiem książkę na blat i uniósł dłoń.
Pożyczam – mruknął jeszcze, nim nie chwycił od dołu drzwiczek. Otworzył je zaraz, od razu zaglądając do środka – nawet niezbyt uświadomiony, że nadal znajduje się na tyle blisko Nathaira, że anioł mógł poczuć jego obecność i z rozmachu zakwalifikować do „przytłaczających”. ─ No gdzie to może być? – Charknięcie towarzyszyło zamknięciu pierwszej z szafek, nim nie sięgnął do drugiej. Szybko zresztą i nią stracił zainteresowanie, tym razem chwytając za rączkę jednej z szuflad, której zawartość koniecznie musiał zlustrować. I nie tylko. Z wnętrza mebli wyciągał to, co się tam znajdowało; konserwy, które lądowały na blacie i ziemi; paczki z suszoną żywnością, opakowania płatków, które upadły na podłogę i rozsypały się po niej. ─ Dałbym sobie rękę urwać... – Mamrotanie pod nosem ciągnęło się za nim, gdy odsuwał się od Nathaira i przechodził do lodówki, oglądając ją głównie od wewnątrz. Włożył nawet rękę do środka, byle odgarnąć jakieś produkty, najwidoczniej licząc na to, że za nimi dostrzeże upragnioną rzecz. Pokręcił jednak głową ze zrezygnowaniem i pchnął drzwiczki, domykając lodówkę. ─ Nie, poddaję się. Gdzie schowałeś swojego lokatora? Tego, do kogo należą te cacka z regału. Bo wiesz...
Zerknął na niego przez ramię, mimowolnie wykrzywiając usta w lekki grymas.
Ktoś, kto się tak zachowuje, nie może czytać tylu książek. Więc albo jesteś totalnym debilem, a ta kolekcja rzadkich, przedpotopowych dzieł jest tylko w ramach tła, albo to przed chwilą, to była twoja porażka, której teraz żałujesz. – Zatrzymał na moment słowa, przyglądając się mu uważnie; jakby nie mógł ominąć żadnego drgnięcia, żadnego szeptu jego ciała. ─ Żałujesz, Nathie? – Na ziemię spadła pierwsza kropla czerwieni z rany figurującej na torsie wymordowanego, gdy z nonszalancją opierał się o lodówkę. Gorące plecy praktycznie natychmiast napięły mięśnie w kontakcie z kontrastującą temperaturą, ale on zdawał się tego nie zauważać. Tak samo, jak nie dostrzegł naprędce stworzonego syfu. ─ Jaki ty masz właściwie cel? Zasady? Dewizę życiową?
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 23, 2015 3:29 pm

Pierwsze kroki Growlithe’a w kuchni wywołały w chłopaku nieprzyjemne poczucie zagrożenia. Nim jednak zdążył się odwrócić, z tyłu napotkał gorącą barierę skutecznie usadzającą go w miejscu. Usta wykrzywiły się w nikłym grymasie odsłaniającym jego zęby, niczym agresywne nastawione zwierzę. Wystarczył jeden, nieodpowiedni ruch ze strony jego gościa, a był gotowy przystąpić do ataku. Kątem oka spojrzał na rzuconą książkę, która znajdowała się w jego bibliotece jeszcze za życia jego rodziców. Zmarszczył nieznacznie nos, nie pochwalając takiego grzebania w jego rzeczach. Następne będzie co? Jego szafa i bielizna? Palce zacisnęły się mocniej na trzymanym bandażu, kiedy zaczął powoli odwracać się przodem do Growlithe’a, który….
Oniemiał.
Jak sparaliżowany śledził każdy jego ruch, kiedy grzebał wszędzie tam, gdzie tylko poniosły go jego własne ręce, wyrzucając skrupulatnie poukładane przedmioty oraz żywność tworząc w kuchni istne pobojowisko. Zero pieprzonego poszanowania dla jedzenia. Rozumiał, że u nich na Desperacji nie znali takiego pojęcia, ale tutaj w Edenie każde ziarno było szanowane.
Jeśli zaraz nie przestaniesz to przysięgam na wszystkie świętości, że ci wpieprzę, Jace. – warknął niskim głosem, ciskając bandażem na blat. Zrobił parę kroków, by znaleźć się jak najbliżej wyższego osobnika i zacisnął swoje palce dookoła jego zdrowego nadgarstka, zaciskając się tak mocno, że jasnowłosy mógł poczuć na skórze pieczące uczucie wbijanych paznokci.
Co ci odwaliło, co? – dodał zadzierając głowę wyżej, by skonfrontować się z dwukolorowymi tęczówkami. Gdzieś z tyłu coś trzasnęło, kiedy pojedyncze języki elektryczności wydostały się spod kontroli anioła i polizały jakiś sprzęt, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk biczowania.
Uspokój się.
Zmarszczył brwi słuchając jego słów, jednocześnie powolnym, wręcz mozolnym ruchem zabierając swoje palce i opuszczając rękę wzdłuż swojego ciała. Uczucie gorąca ponownie buchnęło w jego twarz, wywołując nagromadzenie krwi w policzkach a w czego efekcie blada skóra chłopaka pokryła się wstydliwym rumieńcem. Spuścił nieco głowę i wlepił spojrzenie pełne czegoś na wzór przeprosin w swoje nagie palce, nie mogąc wytrzymać oskarżającego wzroku wymordowanego.  
Ja…
Ty?
Oczywiście, że żałował. Słowa, które wypowiedział parę chwil temu przemknęły przez jego gardło niepostrzeżenie i samoistnie. Nie panował nad nimi ani też nie potrafił ich powstrzymać. Ale mimo to, mimo, że wszystko było widać na jego twarzy, to i tak to jedno słowo drapało go w gardło, usilnie nie powalając sobie na dotknięcie wymordowanych uszu. Odwrócił głowę w bok zaciskając palce na krawędzi swojej bluzki i nieco ją naciągnął, jednocześnie przycisnął jedną stopą drugą, niemalże przykrywając ją w całości.
Nie chciałem… Ale to twoja wina! Sprowokowałeś mnie! – dodał pospiesznie chcąc zmazać gorzki posmak przyznania się do błędu. Zwłaszcza przed NIM. Ze wszystkich osób…
I nie mów tak na mnie. Brzmi tak, jakbyś mówił do baby. – dodał nieco naburmuszony, przypominając teraz bardziej chomika aniżeli anioła.
KAP. KAP. KAP.
Wzrok mimochodem skupił się na kolejnych czerwonych plamach, które zaczęły zdobić jego podłogę. Dopiero teraz dotarło do niego, że ten kretyn podniósł się i wesoło potruchtał do kuchni.
Głupek! – warknął I doskoczył do niego, łapiąc za przedramiona I zmuszając do zrobienia kilku kroków do tyłu, by w ostateczności posadzić go na krześle.
Nie ruszaj się, bo sobie rozorasz to wszystko na nowo. – dodał i odwróciwszy się wrócił do blatu, skąd zgarnął bandaże. Wracając do wymordowanego, przesunął nogą miskę, w której wcześniej nalał letniej wody i dodał mydła.
I to nie dlatego, żebym się martwił czy coś. Po prostu się nie ruszaj, dobra? – dodał pospiesznie okładając zgarnięte pakunki na stół i pochylił się, by zgarnąć namoczoną szmatę.
”… cel? Zasady? Dewizę życiową?”
Spojrzał na niego w chwili, kiedy ciepła woda dotknęła jego skóry, momentalnie przybierając czerwoną barwę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę nad tymi pytaniami. Właściwie to… nie znał odpowiedzi na nie. Nie miał żadnej dewizy życiowej. Nawet zasad. A cel?
Chcę… chcę się sprawdzić jako anioł stróż. – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, przesuwając materiałem po ranie jasnowłosego, żeby ją obmyć. – I… – zawahał się, przymykając do połowy powieki, uciekając gdzieś daleko swoimi myślami, pozostawiając w kuchni jedynie pustą skorupę swojego ciała, która aktualnie towarzyszyła wymordowanemu.
Powiedz, Jace… pamiętasz swojego ojca? Jaki był? – zapytał cicho, ledwo słyszalnie, zsuwając dłoń nieco niżej, aż wreszcie ją zabrał, wrzucając szmatę do wiadra, co wywołało ciche „plum”.
Bo wid— – zamilkł momentalnie, kiedy w domu rozległo się pukanie. Mięśnie anioła widocznie napięły się pod skórą, a on sam zacisnął szczękę tak mocno, że miało się wrażenie, iż lada moment pęknie.
Cholera. Szybko są. – syknął pod nosem i podniósł się, po czym bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia wyszedł z kuchni i skierował się do drzwi.
W przedpokoju rozległy się nieznane głosy, które nie wróżyły nic dobrego. Ciężkie kroki świadczyły o wyraźnym pośpiechu, a przerywany głos Nathaira – o próbie ich zatrzymania. Koniec końców po paru sekundach zza drzwi wyłoniła się czarna czupryna, a zaraz za nią cała reszta postawnej sylwetki, zapewne anioła.
- No i proszę. A jednak to prawda. – powiedział mężczyzna wchodząc do kuchni, zgniatając ciężkim butem rozsypane płatki. Oparł się biodrem o szafkę, uderzając długim mieczem o mebel i spojrzał wyzywająco na Growlithe’a. Zaraz za nim do pomieszczenia wszedł niski, acz smukły anioł o blond włosach i drobna szatynka o zadziornym uśmieszku.
- Ara ra? Nie sądziłam, że będzie taki… intrygujący~ – mruknęła melodyjnym głosem i jasnowłosy mógł przysiąc, że w jej brązowym spojrzeniu błysnęło coś lubieżnego.
- Catherine, pohamuj się. – powiedział spokojnie jasnowłosy anioł i przymknął oczy na co dziewczyna jedynie prychnęła krzyżując ręce pod pełnymi piersiami.
- Czyli to ten uchodźca? – zapytał brunet i sięgnął po jabłko, jedno z wielu, które znajdowało się w koszyku i wgryzł się w nie, uśmiechając się wesoło.
To mój gość. – warknął Nathair wchodząc do kuchni, przepychając się między dziewczyną a blondynem. – Zgłosiłem go, że zostanie parę dni. Mam do tego praw—
- Zamknij jadaczkę. Osoby z przeklętymi genami nie mają prawa głosu. – syknął anioł chłodnym głosem i otaksował Nathaira nieprzyjemnym wzrokiem. Heather spuścił na moment spojrzenie i zacisnął mocno pięści, czując, jak jego paznokcie orają jego skórę.
- więc? Może sobie porozmawiamy? Bliżej? – mruknął ciemnowłosy i odrzuciwszy za siebie niedojedzone jabłko, ruszył w stronę jasnowłosego. Nim jednak jego ręka dosięgła wymordowanego, na linii między nimi stanął Nathaira, a dookoła dało się słyszeć ciche trzaski.
Przekraczacie swoje kompetencje. Sprawa została zgłoszona. To mój gość. I dopóki pozostaje w moim domu, nie macie prawa tknąć go nawet palcem. A jeśli to zrobicie, to z pewnością wasz przełożony będzie bardzo ucieszony tym faktem. – syknął chłopak i przechylił głowę nieco w bok, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. – A z tego co wiem, to już podpadłeś Gorgo. Jeszcze jedno przewinienie a z Zastępu zostaniesz zwykłym aniołem służebnym. Lubisz kusić los, co nie? – wymruczał niemalże rozmarzonym głosem, co tylko wywołało niepotrzebną złość na obliczu Gorgo. Czas upływał a atmosfera gęstniała, aż wreszcie anioł prychnął pod nosem.
- Bądź przeklęty, bękarcie. – warknął po czym odsunął się i ruszył w stronę wyjścia. –Idziemy. – rzucił krótkie polecenie na co reszta aniołów z wyraźnym ociąganiem ruszyła za nim.
- Pa przystojniaku~ – dziewczyna zamachała do Growa, po czym wybiegła z kuchni kusząco kołysząc biodrami. W końcu głośny odgłos butów umilkł, a zwieńczeniem był trzask drzwiami. Nathair stał jeszcze przez krótką chwilę, po czym odwrócił się i podszedł do blatu stołu. Zgarnął bandaż i… zaczął bandażować tors Jace’a, nic nie mówiąc. Ale drżenie jego palców i całych dłoni zdradzało emocje, jakie w nim aktualnie buzowały.
Tyle lat minęło, a one wciąż pamiętały i wypominały.
I zapewne tak będzie już zawsze.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Paź 23, 2015 10:56 pm

─ Co ci odwaliło, co?
Poczuł, jak palce Nathaira zaciskają się na jego nadgarstku, wznawiając uśpione reaktory ostrzegawcze. Mimo tego nie wyrywał się, znosząc wgryzające się w skórę paznokcie i mierząc go wzrokiem spod roztrzepanej grzywki. Gówno warte są te twoje groźby. Uścisk stopniowo zelżał, aż wkrótce dłoń wymordowanego zsunęła się wzdłuż ciała – on sam prychnął, jakby dopiero w ostatniej chwili uznał, że go nie wyśmieje.
I? – Zachęcająca nuta przecięła zaległą między nimi ciszę. ─ To wszystko, Nathie?
Przyglądanie się jego niepewności sprawia ci radość, Jace. Chore trochę.
Zdusił śmiech, zaciskając na moment zęby na wewnętrznej stronie dolnej wargi. Utrata powagi sytuacji byłaby tu nie na miejscu, choć wszystko wewnątrz niego domagało się nowej dawki adrenaliny. Co z tego, że ciało nadal było słabe, a pierwszy kop po wypiciu świeżej krwi zaczął się wyczerpywać. Liczyło się tylko zaintrygowanie, a to z pewnością byłoby większe, gdyby dostrzegł reakcję na słowa krążące mu teraz po głowie.
─ Ale to twoja wina!
No tak.
Skrzywił się, wznosząc spojrzenie ku górze. Przemknął nim po suficie, górze ściany, jednej z szaf, aż wreszcie mrużąc zwierzęce oczy powrócił do twarzy przysłoniętej różowymi, postrzępionymi kosmykami, lekko muskającymi zaczerwienione policzki. Brew wymordowanego mimowolnie drgnęła ku górze, nawet nie kryjąc swojego zdania na temat jego reakcji. Łatwo go było zawstydzić, rozwścieczyć, pod dużym kątem z pewnością też podejść i rozgryźć; zwyczajnie zranić, wbijając nóż aż po rękojeść w najbardziej bolesne strefy jego duszy. Może wkurwiał, był arogancki i szczekliwy, ale anielskiej szczerości nie można było mu odmówić. Pewnie dlatego ostatecznie dłoń Jace'a dotknęła jego ramienia i pchnęła go lekko na bok – w stronę syfu, który zrobił.
Nic mi nie odwaliło. Rozejrzyj się i powiedz, co widzisz. – Mimo szorstkiego tonu, upstrzonego zachrypniętą nutą, Nathair mógł poczuć na gardle opuszki, nim Grow nie wsunął palców pod linię jego szczęki i nie naparł bokiem dłoni na jego brodę, zmuszając anioła do uniesienia głowy. ─ Syf, hm? – Puścił go, ponownie opierając się o lodówkę. ─ Pierdolony burdel, jak w twoim charakterze. Taki wystrój bardziej do ciebie pasuje. Przynajmniej do czasu, aż nie pozamykasz niektórych rozdziałów i nie nauczysz się trzymać języka za zębami w chwilach, w których ktoś chce ci te zęby wybić młotkiem. Poza tym – urwał na moment, powstrzymując nadpsute przyzwyczajenia ─ będę mówił, jak mi się podoba. W końcu nie ja jeden, hm?
KAP. KAP. KAP.
─ Głupek!
„Huh?” to ostatnie, co mu się wyrwało z gardła, nim nie padł dupskiem na krzesło. W pierwszej chwili chciał wstać, odruch zrobił swoje, już nawet przekrzywiając jego sylwetkę wprzód, ale umysł zadziałał wystarczająco trzeźwo, by nie ruszyć go z miejsca. Spojrzał jednak za Nathairem pełen niezdrowego zdenerwowania i oparł się o mebel, dotykając palcami ran na klatce piersiowej – nie dlatego, że się martwił o stan zdrowia. Zresztą, wyglądał na kogoś, kto w ogóle nie odczuwa pieczenia dookoła ran, otarć i cięć, bo bez problemu dotykał miejsca nawet przy największej z dziur, przyglądając się beznamiętnie poszarpanym, wystającym ząbkom skóry.
─ I to nie dlatego...
Uniósł na niego spojrzenie.
─ … że się martwię czy coś.
Jasne – rzucił kwaśno, ucinając temat. Odsunął przy tym dłoń i udostępnił aniołowi wgląd na obrażenia. Niektóre z nich, te pomniejsze, zniknęły bez śladu, ale większość pozostała nietknięta. W końcu regeneracja zajęła się głównie ranną nogą, a nim zdążył zminimalizować szkody w innych rejonach ciała, wampiryzm przestał działać jak należy – znów był brzemieniem, nie atutem.
Wyprostował się nieco na kolejne pytanie Nathaira. Nie tego się spodziewał. Zresztą, wjeżdżanie na prywatne aspekty nigdy nie wyglądało tak... - odchrząknął – poważnie. Nieprzyzwyczajony do takiej atmosfery między nimi poczuł się, jakby postawiono go przed wyborem pomiędzy zarżnięciem szczeniaka, a kociaka.
Pamiętasz jeszcze swojego ojca, Jace?
Białowłosy zastukał palcami w udo, niecierpliwie zerkając kątem oka w stronę nagłego sygnału. Pukanie do drzwi, zerwanie się Heathera, nieznane głosy, aż wreszcie jakiś czarnowłosy dziad, na którego widok twarz wymordowanego rozjaśniała. Uśmiechnął się sympatycznie, unosząc wyżej lewy kącik ust i uniósł wyprostowaną dłoń. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo lawina nowych sylwetek wtargnęła do środka, roztrząsając zastygłe powietrze podniosłości. Zresztą, niezbyt mu się podobało, że został potraktowany nie tylko jak uchodźca, ale jak eksponat. Naznaczony czerwienią, praktycznie do końca obdarty z ubrań, z łokciem położonym na oparciu krzesła, wyglądał na kogoś, kto jest u siebie, nie osobę, która za moment ma schować głowę w piasek na wypadek wtargnięcia do budynku władz. Władz, które najwidoczniej wychodziły nieco poza swoje kompetencje.
─ Bliżej?
W ślepiach wymordowanego rozbłysło ostrzegawcze światło, choć on sam ukazał zęby w bardziej śmiałym uśmiechu. Był zresztą w stanie odpowiedzieć na wszystkie ich pytania... gdyby tylko ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Mina zrzedła, a sylwetka wyprostowała się, gdy tylko między ciemnowłosym, a nim wślizgnęła się krucha postać Nathaira. W tym momencie wydawał mu się jeszcze mniej dorosły, niż na co dzień.
Nie grab sobie u nich, kretynie.
Trzaski, zduszone warkoty i nagły koc negatywu, który ich okrył był wyczuwalny aż za bardzo. Mięśnie Growlithe'a napięły się, gdy oparł dłoń o udo, chcąc podnieść się do pionu. Zresztą, każdy był w stanie wyczuć gwałtowny spadek temperatury, choć termometr byłby niezachwiany. Mary kłapały zębami tuż przy anielskich strażnikach, gotowe na atak.
Tylko spuść nas z tych oków.
─ Bądź przeklęty, bękarcie.
Szarpnął za łańcuchy.
Fala pisków przeszyła czaszkę, gdy kolejne zmory padały trupem, wznosząc swą śmiercią temperaturę na odpowiednią wysokość. Dwukolorowe spojrzenie odprowadziło wpierw ciemnowłosego, potem niższego mężczyznę, a następnie Catherine, której posłał jeszcze znaczące spojrzenie. Jakkolwiek kusząco nie kołysałaby biodrami, wzrok Wilczura prędko przemknął na Nathaira. Nieciężko było dostrzec trzęsące się dłonie, rozwijające niezdarnie biel bandaża.
No tak – pomyślał ze zmęczeniem. Przecież anioły nie są już pustymi opakowaniami, które po zgnieceniu podeszwą zmieniają tylko nieco swój kształt. W milczeniu przeczekał moment opatrywania, choć czuł ciepły oddech Nathaira muskający odsłonięte partie ciała za każdym razem, gdy ten musiał pochylić się nad nim, by przełożyć rolkę bandaża z jednej do drugiej dłoni. Dopiero, gdy świeża biel przykryła pierwsze wspomnienia walki, szorstka ręka dotknęła wierzchu dłoni anioła, zatrzymując ją przed kolejnym etapem mumifikacji.
Odczekał, aż Nathair na niego spojrzy, choć liczył się z opcją, że tym razem może to być czymś trudniejszym. Niewykonalnym. W końcu jednak usta rozchyliły się, a przez gardło przepchały się pierwsze słowa:
Weź wiadro. – Powoli puścił jego rękę i dźwignął się na nogi, wsuwając palce na zdrętwiały kark. Potarł go pospiesznie ruszając przez dom w poszukiwaniu wyjścia, aż wreszcie dotarł do drzwi i otworzył je, kiwnięciem głowy posyłając Heathera na podwórze. Ledwie młody przeszedł przez linię, Wilczur puścił klamkę i oparł się o framugę drzwi. Zmierzchało.
Upadliście na własne żądanie, a gdy tylko dotknęliście Ziemi, doświadczyliście brudu, jaki ludzie tu nagromadzili – odezwał się, opierając pulsującą skroń o ramę wejścia. ─ Przesiąknęliście tym syfem, zaczęliście gnić od środka, stale usprawiedliwiając się anielskimi korzeniami. W czym ten palant był lepszy od statystycznego szydercy, wymordowanego, od ciebie? Tym, że rolą przypadku dane mu było zostać czystej krwi aniołem? Zasłania się miłosierdziem i rozkazami, ale jego słowa nie przypominały słów Boga, w którego idee wierzycie, a jednak zszargał ci nerwy i wybił z rytmu, choć nie miał racji. Byłeś gotów połamać mi ręce, jeśli bym cię dotknął. Parę nieprzemyślanych słów i nie umiesz mi spojrzeć w oczy? Nie obchodzi mnie, jacy byli twoi rodzice. Gwałcono cię, kochano, czytano ci bajki; czy ich znałeś, zmarli, zostawili cię na środku pustego, zimowego lasu – czymkolwiek to było, w twoich żyłach płyną ich decyzje, na które nie miałeś wpływu, odkąd z własnej woli anioły postanowiły upodobnić się do ludzi. Możesz w każdej chwili rozszarpać nadgarstki i wypruć wszystkie żyły, żeby już nigdy nie powiedziano „moja krew”, możesz napluć im wszystkim w twarz i wrzasnąć, że jesteś synem swoich rodziców, nie nimi. Czegokolwiek jednak nie zrobisz, będą myśleć swoje, bo bliżej im do ludzi, niż empatycznych aniołów. Sami muszą się więc sparzyć, żeby zacząć szanować ogień.
Wysunął dłoń z karku i skrzyżował powoli ręce na torsie, zerkając na niebo. Pociemniało już wystarczająco, by móc dostrzec pojedyncze gwiazdy i księżyc. O to chodziło.
„Bądź przeklęty, bękarcie” – powtórzył beznamiętnie, dodając do swojej nuty, cień nuty głosu anielskiego wysłannika. ─ Mogłeś zacytować Biblię. Pewnie znasz te pierdoły na pamięć.
Pierdoły, co, Jace?
Jak na złość przy wdechu, blask księżyca odbił się na srebrnym krzyżyku na jego piersi.
Skoro martwisz się tak kretyńskimi, ziemskimi problemami, jak ocena anielskiej hałastry, to będzie pierwszy i ostatni raz, kiedy pokażę ci sposób na dosięgnięcie nieba. Woda w wiadrze to twoje życie. Barwi się na szkarłat, ale przypadkowy przechodzeń nie wiedziałby, do kogo ta krew należy. Zamordowałeś kogoś? Podciąłeś swoje nadgarstki? Może to rola przypadku? Może ktoś cię zaatakował i musiałeś się bronić? Cokolwiek się stało, twoje życie też zbrukano. Masz zamiar się tłumaczyć przed frajerami, którzy nie chcą nawet znać twojej wersji wydarzeń? Denerwują cię ich słowa, bo nie znają prawdy, ale nie znają jej, bo nawet nie mają zamiaru poznać. – Uniósł głowę i przyjrzał się mu z zaciekawieniem; nie liczył na odpowiedź. W ogóle nie liczył na jakiekolwiek reakcje. ─ Podnieś głowę. Nocne niebo to twój nieosiągalny już raj. Wielu mówi, że gwiazd nie da się dotknąć. Gówno prawda. Spójrz w wiadro. W wodę wlaną do zwykłego przedmiotu, który dzięki głupiej historii, przeświadczeniu, za sprawą toku myśli może okazać się twoim życiem; lub czymś, co najbardziej cenisz. Wystarczy stary pojemnik, odrobina wody i gwiazdy masz na wyciągnięcie ręki. Brakuje wiadra? Szukaj jeziora, wodospadu, kałuży. Oswój się z przeszłością i otwórz wreszcie oczy. Możesz znaleźć szczątki tego waszego pieprzonego raju tutaj, bo do prawdziwego nie wrócisz. – Oderwał się od framugi i obrócił na pięcie. ─ Najwidoczniej i tak nie masz po co.
Wszedł do środka, bosymi stopami wystukując ciche uderzenia.
Co jest na górze..? – Stuk, stuk, stuk, stuk, skrzypnięcie. ─ O, łóżko. Rezerwuję. – Z tymi słowami legł na materacu, od razu wypuszczając powietrze przez zaciśnięte kły. Nie miał siły.


Ostatnio zmieniony przez Konto Na Próbę dnia Czw Lis 05, 2015 9:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyCzw Lis 05, 2015 7:54 pm

Nieproszeni goście pozostawili po sobie gorzki posmak o wiele bardziej odczuwalny, aniżeli słowa wypowiedziane przez Wymordowanego. Nie chciał, naprawdę nie chciał, żeby ze wszystkich osób na świecie to właśnie ON był świadkiem tego wszystkiego. A znając wymordowanego, z pewnością nie oszczędzi mu kpin oraz przykrości. Nathair zagryzł mocniej dolną wargę, aż poczuł metaliczny posmak w ustach, czekając na ostre słowa jak na uderzenie młotem. Ale te nie nastąpiły. Wraz z opuszczeniem jego domu przez zastęp, na powrót zawitała cisza, która jednocześnie wydawała się zbawienna, ale namacalnie cholernie ciężka.
Chciał w pełni skupić się na swoim zadaniu. Zignorować nie tylko spojrzenie Wilczura, ale jego obecność. Wyciszyć się, postępować mechanicznie, szybko. Zatrzymał się dopiero w chwili, kiedy poczuł na swojej dłoni szorstkość skóry. Mimowolnie uniósł lekko głowę i spojrzał spod przydługawych kosmyków włosów na swojego gościa, czując, jak jego własna szczęka się zaciskać. Palce drgnęły, powoli wysuwając się spod jego dotyku, kiedy czuł lodowaty oddech na swoim karku. Czego właściwie się bał?
”Weź wiadro.”
Wyprostował się tak szybko, jak wystrzelona strzała z łuku. Właściwie sam nie wiedział, czemu go posłuchał i już parę chwil później szedł za nim trzymając mocno wiadro, w którym chlupotała brudna woda. Skrzydlaty zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc tej nagłej chęci przewietrzenia się, nie mając pojęcia co też może zrobić wymordowany. Nie ufał mu, w żadnym stopniu. Wiedział, że nie powinien.
Chłodne powietrze przemknęło po jego skórze, wywołując dreszcz zimna, przez co skulił się nieco, zaciskając jeszcze mocniej palce na wiadrze.
No? Po co… – nie dokończył, kiedy ciszę przerwały słowa wymordowanego. Każde jedno z nich, wbijało się w jego skórę, wdzierało w jego umysł i duszę, rozdzierając ją na tysiące małych kawałeczków. Milczał, przez cały ten czas milczał, stojąc tyłem do niego, niczym marmurowy posąg, w którego nie tknięto życia. Wpatrywał się otępiałym spojrzenie w odbicie gwiazd w wodzie, czując z każdą kolejną chwilą narastającą gulę w jego gardle. Drżenie ciała ustało, tak jak wszystko dookoła niego. I chociaż sprawiał wrażenie kogoś, do kogo wypowiadane słowa w żaden sposób nie docierają, nie potrafią zaleźć drogi, to jednak słuchał. I rozumiał. Mógł się zgadzać bądź nie, mógł w każdej chwili przerwać jego monolog. A mimo to nic nie zrobił.
Kap, kap, kap.
Pierwsze łzy spłynęły po policzku, mieszając się z brudem wody, kiedy wymordowany przestał mówić i się oddalił, pozostawiając Nathaira samego. Chłopak stał jeszcze przez chwilę osamotniony, czując pieczenie w klatce piersiowej, oraz gorąco na policzkach, kiedy kolejne łzy dołączyły do swoich poprzedniczek. Ich czystość kończyła tak samo jak całe dobro tego świata. W brudzie i syfie. Słowa wymordowanego nacisnęły guzik, odkręciły kurek, którego chłopak nie potrafił powstrzymać. W końcu przykucnął, przyciskając do chuderlawej klatki piersiowej wiadro i pochylił głowę, dając upust głęboko skrywanym do tej pory uczuciom i emocjom, brzemieniu, które postanowił sam nosić i zakopywać głęboko w swoim sercu. Nikt do tej pory nie był z nim na tyle szczery, by pomóc otworzyć oczy. Te wszystkie kłamstwa, słodkie historie o spełnianiu marzeń były jedną, wielką, fałszywą breją, w którą Nathair za wszelką cenę próbował wierzyć.
Ja wam wszystkim pokażę, brzmiało jego motto, ale koniec końców nic nikomu nie pokazał. Był słaby. Fizycznie i psychicznie, udając kogoś, kim nie był. Bolało, ale jednocześnie czuł się dziwnie lekko. Jakby coś za pomocą magicznej różdżki pozwoliło na otworzenie pierwszych drzwi. A cały ten syf, który tkwił w nim, spływał wraz z kolejną łzą.

* * *

Skrzyp
Drzwi boleśnie zawyły, kiedy chłopak nacisnął łokciem klamkę i pchnął je biodrem, by wejść do środka. W pomieszczeniu panował już pół mrok, ale Nathair potrafił doskonale się poruszać po pokoju, nawet, jak nic nie widział. Kiedy tylko przekroczył próg, w pomieszczeniu momentalnie zaczął unosić się zapach jedzenia. Skrzydlaty szybkim krokiem pokonał odległość jaka dzieliła go od drzwi do szafki przy łóżku, gdzie postawił tacę z jedzeniem, a następnie sięgnął za lampę naftową, którą zapalił za pomocą zapalniczki. Parę sekund a w pokoju pojawiło się przyjemne światło, rozświetlając ciemność. Chłopak rzucił krótkie spojrzenie na leżącego Wilczura. Jego kąciki ust wykrzywiły się lekko.
Widzę, że się zadomowiłeś. – mruknął i zrobił dwa kroki do tyłu. – I… ten, to nie jest jakieś wygórowane jedzenie, ale powinieneś coś zjeść, żeby nabrać siły. – powiedział cicho, kierując swoje kroki do drugiego pomieszczenia, do którego można było przejść tylko i wyłącznie z tego pokoju. Na tacy znajdowała się jakaś zupa, być może fasolowa, grochowa czy jakaś inna. Ale pachniała dobrze. A oprócz niej kubek ze świeżą wodą oraz cztery kromki chleba najprawdopodobniej z pasztetem. Z jakiego zwierzęcia – trudno było powiedzieć. Po paru chwilach Nathair wrócił do pokoju, trzymając w dłoni świecę, którą również odpalił, by jeszcze bardziej rozjaśnić pomieszczenie. Nikły płomień już po paru sekundach zaczął rzucać wesołe płomyki na jego bladą cerę.
Wiesz… – zaczął, kiedy odkładał świecę  na mały stolik. – W twoich słowach było sporo racji, ale w jednej kwestii się myliłeś. Anioły nie upadły na własne żądanie. Zostaliśmy porzuceni, jak cała reszta. – cichy mruknięcie prześlizgnęło się przez ciszę. – Kiedyś anioły były czystym bytem. Czymś, czego nie można było dotknąć. Pozbawione cielesnej powłoki, były czystą kwintesencją dobra i światłości. Owszem, były wyjątki. Michał, Uriel, Gabriel, Baradiel. Ale oni zniknęli wraz z Bogiem. Pozostałe anioły… byty… przybrały ludzką powłokę. A tym samym stały się śmiertelne, podatne na ludzkie emocje i uczucia. I wiesz co? Wielu z nich nie poradziło sobie z tym. Ginęli, jeden po drugim. A ci, co przeżyli, w większości uciekła tam. – wskazał broda na okno, za którym na tle wierzchołków drzew malowała się Góra Babel. – Siedzą tam od setek lat, udając, że wiedza wszystko. A tak naprawdę nic nie wiedzą. Żyją i karmią innych swoimi mrzonkami  dobroci i sprawiedliwości, a tak naprawdę są zawistni i zgorzkniali oraz okrutni. Przypominają Boga ze Starego Testamentu. Znasz go? Znasz historie o tym, jak potopił ludzi, powybijał pierworodnych w Egipcie, jak zniszczył Sodomę i Gomorę? Jak założył się z Szatanem i wyrżnął całą rodzinę Hiobą i odebrał mu wszystko, by wystawić go na próbę? Jak kazał Abrahamowi zabić własnego syna, by udowodnić jego wiarę? Albo jak kazał Mojżeszowi wędrować ponad czterdzieści lat po pustyni? Czyż to nie jest kwintesencją okrucieństwa, hipokryzji i surowości? Tylko dlatego, że ludzie mieli własną wolę. Nie byli kukiełkami w jego dłoniach. Dlatego anioły pierwszej generacji tak bardzo gardzą nami, aniołami, którzy zrodziliśmy się z ciała, którzy nie zaznali tego, czym jest byt i światłość. Bo już przy narodzeniach byliśmy skalani ludzkimi odruchami, w tym i wolną wolą. – podszedł do szafy, w której uchylił drzwi i zaczął w niej grzebać. – Dopiero po latach zrozumiałem, że mój ojciec, cóż, był taki jak on. Nie poradził sobie ze swoją cielesnością. – trzask. Drzwi huknęły, kiedy chłopak je zamknął i podszedł do mężczyzny rzucając na łóżko szare spodnie dresowe i czarną bokserkę.
Powinny być dobre. Dlatego też tak mnie nienawidził. Bo widział we mnie kogoś słabego, kto nie przeżyje. Kto ulegnie pokusom świata i którego zniszczy zło i grzech. Może miał rację. – wzruszył lekko ramionami.
Był jednym z tych aniołów. Pierwszych. Żyjących starymi przeświadczeniami. Moja mama też, ale była inna. Chociaż też nie potrafiła sobie z tym wszystkim poradzić. Poddała się ludzkim emocjom. Zwłaszcza jednemu, najsilniejszemu, które potrafi przynieść zgubę. Zakochała się. Banalne, prawda? Zakochała się w innym mężczyźnie. I została ukarana. Przez mojego własnego ojca. Za co? Za to, że chciała być szczęśliwa? Ale on tego nie rozumiał. Nikt tego nie rozumiał. Wiesz jakie były jej ostatnie słowa? „Nathair, nie patrz”. Ale nie posłuchałem jej. Patrzyłem. Patrzyłem jak ojciec podrzyna jej gardło, a potem pozbawia sam siebie życia. – na jego twarzy pojawił się dziwny cień, kiedy łóżko ugięło się pod tym drobnym ciężarem, kiedy usiadł na nim. – Dlatego zostałem przeklęty. Wszyscy mnie nienawidzą za to, co zrobili moi rodzice. A ja za wszelką cenę chciałem im udowodnić, że jestem inny. Nie jestem nimi. Ale chyba jednak jestem. Przesiąknąłem zgnilizną tego świata. – spojrzał na swoją dłoń i parsknął cicho pod nosem. Ponownie podniósł się i poszedł do ciemnego pokoju, z którego wrócił z… butelką białego wina. Odkręcił go i przysunął bliżej jasnowłosego, unosząc brwi w niemym zapytaniu, czy chce. Samemu po chwili przechylił nieco, upijając trochę. Cóż, jego sąsiad zawsze miał dryg do robienia domowych nalewek, w których nie było czuć alkoholu. I przynajmniej miło rozgrzewały. – A zamiast chęci zbawienia świata i niesienia dobra, myślę tylko o tym jak zostać dobrym kochankiem. Zamiast latania od jednej części kraju do drugiej, by powstrzymywać głód, latam od Edenu do Desperacji, żeby zapewnić byt w głównej mierze mojemu podopiecznemu. Zamiast tęsknić i czcić pamięć o moich rodzicach, nienawidzę ich, szczerze nienawidzę i niepotrzebnie obwiniam za całe zło, które mnie spotkało, chociaż tak naprawdę jestem kowalem własnego życia. Nie jestem dobrym aniołem. Masz rację. W moim życiu panuje syf i burdel, a ja nie wiem jak mam to wszystko poukładać. Może nawet nie chcę? Może podoba mi się ten cały gnój. Sam nie wiem. Nie mam jasnego celu, co chcę robić. Nie czuję potrzeby bycia, tym, no, jak to się nazywa? Miłosierdziwym? Miłosiernym? No, dobrym aniołem. Nie czuję potrzeby pomagania innym. Nie obchodzą mnie. Jasne, kiedy widzę kogoś w potrzebie to odczuwam odruch pomocy. Ale tylko tyle. Nie mam w sobie współczucia ani tej pieprzonej empatii anielskiej. A w tym momencie mam tylko jeden, żałosny cel, który jest cholernie nieadekwatny do danej sytuacji. Chcę… chcę… – zamilkł, próbując złapać oddech, gdyż z każdym kolejnym słowem jego głos się podnosił, dając upust swoim emocjom. I to przed kim? Przed jego wrogiem. Przesunął palcami po butelce, z której raz po raz ubywało trunku.
… Powiedz mi, co zrobić, by zadowolić drugą osobę. – cisza, przerywana szybkim biciem serca aż wreszcie została zwieńczona cichym parsknięciem. Odwrócił powoli głowę i spojrzał przez ramię na twarz Wilczura.
Żałosne, prawda? Iście anielskie. – parsknął ponownie, podnosząc się z łóżka. – Zapomnij. Nieważne. Musisz odpocząć. – dodał przecierając przedramieniem oczy i twarz, czując palący wstyd przed tym, jaki dał właśnie popis. Za dużo powiedział. O jedno słowo za dużo.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyCzw Lis 05, 2015 10:41 pm

Łóżko przyjęło jego ciężar z należytym skrzypnięciem. Tego był mu trzeba. Miękki materac, cudza pościel, poduszki pod głową – każdy z elementów był tylko dodatkowym puzzlem do układanki. Prawdopodobnie nawet gdyby ktoś teraz wpadł do domu Nathaira grożąc, że wybije pół ludzkości, jeśli Wilczur DOGS nie uściśnie mu dłoni, to Wilczur DOGS nadal leżałby, gdzie go położono i ze znużeniem wpatrywał się w sufit. Splótł palce poharatanych rąk, wsuwając je zaraz na kark i zmrużył ślepia, gotów do przyjęcia dodatkowej dawki snu – póki jeszcze miał to szczęście, że życie się o niego nie upomniało i faktycznie nikt nie zaczął walić do drzwi w poszukiwaniu Wpierdolę Skurwysynowi Jak Matkę Kocham.
Powieki zdążyły już nawet opaść, a ciało wyciszyło się, wchłaniając wszechogarniający spokój...
Skrzyp.
… i trwało to ledwie kilka uderzeń serca. Nie trzeba było światła, by zrozumieć, że mimo braku ruchu ze strony leżącej na posłaniu sylwetki, ktoś upchnięty w mroku wpatruje się w stąpającą po podłodze postać Nathaira. Z uśpionej czujności strzepnięto warstwę kurzu, a on sam zacisnął nieco zęby, w roztargnieniu będąc świadkiem, jak w czerni pojawia się twarz anioła. Świeca odgoniła ciemność, wepchnęła w oczy Heathera masę jasnych punkcików i – przede wszystkim – dała wgląd na jedzenie.
Sam zapach powodował paskudny skręt żołądka, choć wymordowany – jak raz – nie rzucił się z pyskiem w stronę żarcia. To nie na jego dumę. Przynajmniej teraz, gdy zachowywał jeszcze człowiecze zmysły, mógł sobie pozwolić na odrobinę „kultury” i nie zachowywać się, jakby pchały go do przodu wyłącznie instynkty.
Ale wiesz, że jeszcze trochę, może już jutro albo za parę godzin, a nie wytrzymasz? Przecież musisz czasami to robić, racja? Może teraz jest odpowiedni moment?
Może. Kwas z jakim wypowiedział to w myślach rozlazł się po całym jego ciele, napinając mięśnie i wywołując igłę rozdrażnienia. Odwrócił wzrok od pyskatego szczeniaka i ponownie wlepił go w sklepienie, doszukując się tam jakichś dodatkowych atutów. W gruncie rzeczy czekał, aż Nathair wyjdzie i zostawi go w świętym spokoju. Oboje w końcu tego chcieli – Growlithe był o tym święcie przekonany. Nic więc dziwnego, że gdy stróż jednak wrócił, przez twarz Wilczura przemknął grymas niedowierzania. Brakowało tylko wzniesienia rąk ku niebu i krzyknięcia „za jakie grzechy?!”, ale mimo chęci, ręce po prostu pomogły mu się podnieść do siadu, a jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z jego gardła, był cichy, wręcz niemożliwy do wychwycenia pomruk, gdy odczuł bolesną ranę pod żebrami.
Wsunął dłonie pod ciepłą miskę pełną zupy i oparł jej dno o skrzyżowane w kostkach nogi. Nie patrzył na Nathaira, bardziej zajęty zapychaniem pustego żołądka, ale mimowolnie wszystkie jego słowa do niego docierały. Początkowo jak przez mgłę, potem stopniowo rozwiewając wszystkie wątpliwości i choć niejednokrotnie miał ochotę przerwać mu w połowie zdania, żeby warknąć i odciąć jego tok myślenia na poziomie, z którego dało się jeszcze utkać coś innego, to usta poruszyły się tylko po to, by przyjąć kolejną porcję ciepłego posiłku. Wsuwał właśnie ostatni kęs kromki do buzi, gdy przyszła pora na ostatnie zdania Nathaira. Dwukolorowe ślepia śledziły jego ruchy, umysł chłonął każde drżenie jego głosu, zmysły wychwytywały zapach.
─ Zapomnij.
Typowe.
Skąd on to znał? Wpierw długi monolog uwieńczony monochromatyczną historią, potem chwila mobilizacji, próba nawiązania kontaktu, znalezienia jakiegoś sensu, nawet jeśli drobnego... a potem nagła ucieczka, bo przecież ciężej jest poczekać na reakcję drugiej osoby, niż stchórzyć. W porównaniu do Nathaira, Growlithe się nie wahał. Zahaczył palce o jego palce, zatrzymując anioła w połowie kroku, by zaraz pociągnąć go w swoją stronę i kiwnąć głową na bok – w kierunku fragmentu łóżka, na którym jeszcze przed chwilą siedział.
Ktoś trzymał im zimne lufy pistoletu przy rozgrzanych ze zdenerwowania skroniach? – zapytał wreszcie, odchylając się i napierając na ścianę. ─ Nie twierdzę, że to co mówisz, było nieprawdziwe, ale nie uważam też, że się mylę. Nikt nie zmuszał aniołów do zstąpienia na Ziemię. Nie dostały takiego rozkazu, nie pchano ich tam pod żadną groźbą, nie zapewniono, że jeśli ocalą tę Sodomę i Gomorę, zapanuje upragniona przez was... – chrząknął ─ dobroć w czystej, nieskalanej postaci. Anioły pierwszy raz zostały postawione przed wyborem, którego same miały dokonać. I dokonały. Powiesz, że chciały pomóc ludziom, a ja odrzucę piłeczkę i sprostuję, że to kurewsko egoistyczne, pomagać innym, by uzyskać swój indywidualny cel, hm?
Wsunął palce w białe kosmyki i odgarnął grzywkę z czoła. Jego wzrok natrafił na ułożone na materacu ubrania, których do teraz nie tknął. Nie potrzebował ich. Nie było mu zimno, mimo trawionej gorączki (i tak mocno zelżała), a ubrania same w sobie nadal nie były czymś dla niego niezbędnym. Prawdę mówiąc, nawet bielizna którą na sobie posiadał, wydawała się zwyczajnym, estetycznym dodatkiem. I z nią, i bez niej czułby się tak samo. Z tą różnicą, że przy drugiej opcji pewnie prędzej by go przywiązano pasami do kanapy, niż pozwolono poruszać się po budynku.
Co to za świat, w którym anioły stają się ludźmi, ludzie zwierzętami, a zwierzęta aniołami?
Nie żal nam już żyć, nie żal nam umierać. A tobie nie żal opowiadać tej historii komuś, kto może wykorzystać to przeciwko tobie? ─ Mimo niechęci, twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu. Gdzieś w uniesionym kąciku ust pojawił się wyraz wyzwania. Dokuczali sobie od kiedy tylko sięgał pamięcią, podkładali nogi, wrzucali pinezki na krzesła, obgadywali po nocach i gryźli się po rękach. Jak miałby zrezygnować z tego wszystko dla paru ładnych chwil? Balsam łagodzi ból, ale nie zasklepia ran. Do tego trzeba było czasu, którego obaj jeszcze nie otrzymali i właśnie ta świadomość zmusiła go do podjęcia kolejnych kroków. ─ Prosisz mnie o paskudnie przykrą sprawę. O coś, czego i tak ci nie wyjaśnię. Wiesz czemu? – Wyciągnął do niego dłoń i kiedy już się wydawało, że znów go dotknie, on chwycił za butelkę wina, wyjął ją i oparł końcówkę o usta, by zaraz pociągnął duży łyk. Było słodkie. Za słodkie.
Mimo tego przełknął bez grymaszenia, unosząc i opuszczając jednokrotnie barki.
Bo to jak jazda na rolkach, samochodem, jak szkicowanie albo budownictwo. Suchą teorią możesz raczyć zdesperowanych fagasów na grupowych randkach, ale jeśli chcesz zdobyć doświadczenie, będzie ci potrzebna praktyka. Chcesz jej? – Nie było w tym zdaniu nawet krzty zdenerwowania – jakby wcale nie proponował mu krepującego układu; jakby mówił o czymś całkowicie naturalnym, bezpiecznym i niezobowiązującym. I – jakby na to nie spojrzeć – ze swojego punktu widzenia tak właśnie było.
Dobra – skwitował, pociągając jeszcze jeden łyk. ─ Rozbierz się, Nath. I chodź tutaj do mnie – wyciągnął do niego ramię, niemo zapraszając do podejścia bliżej ─ chcę posmakować twoich ust. Tym razem na poważnie.
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 12:06 am

Oczywiście, że wiedział o tym. Otworzył się przed swoim wrogiem i był świadom, że w każdej chwili jego własne słowa mogą zostać użyte przeciwko niemu. Niczym ostry sztylet, który może wgryźć się w miękką i giętką skórę, zmiażdżyć i rozpłatać. Ale mimo tego nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Było mu dziwnie lekko, jakby potrzebował tego. Otworzyć się przed kimś. Przed kimś, kto nie będzie klepało po głowie i ze smutkiem w głosie powtarzał, że jakie to on nie miał ciężkie życie. Nie potrzebował niczyjej litości. Nie zniósłby tego. Nie chciał rozczulania nad swoim losem. Bo to był jego los. Tylko i wyłącznie jego.
Może masz rację. Może tak właśnie jest. Ale wiem jedno. Prawda jest taka, że to anioły potrzebują pomocy. To całe biadolenie o niesieniu pomocy innym to cholerny pic na wodę. Ludzie do tej pory jakoś dawali sobie radę. Wymordowani też. Lepiej bądź gorzej, ale dają. A anioły? Wiele z nich nigdy nie opuściło bezpiecznego Edenu. Nie wiedzą jak tam jest. Żyją schowani w swych bezpiecznych domach, myśląc, że smród świata ich nie dotyczy, ale jednocześnie wierzą, że robią coś dobrego, bo pomogą kilku zabłąkanym Wymordowanym. To przykre. – mruknął przeciągle upijając nieco wina, od którego mu się odbiło.
I nie żałuję tego, że ci to powiedziałem. – dodał z cieniem uśmiechu na ustach. Stało się. – Może odrobinę. – przechylił lekko głowę w bok w geście zastanowienia się.
Szczerze powiedziawszy chciał opuścić swój pokój, na tę jedną noc odstępując ją swojemu gościowi. Byle udać się daleko od niego i móc przespać ten, jak się okazało, naprawdę ciężki dzień. Ale szorstkie dłonie go zatrzymały, a on, o dziwo, nie wyrwał się. A powinien. Już w tamtym momencie.
Łóżko ponownie zaskrzypiało pod jego ciężarem, kiedy spojrzał na wymordowanego. Nie uciekał wzrokiem, chociaż chciał. To przykre, ale… miał racje. Teoria nic tutaj nie pomoże. Nie, jeśli będzie działała w pojedynkę. Był tego świadomy już w chwili, kiedy o to prosił, ale, paradoksalnie, jednocześnie nieświadom powagi prośby. Dopiero po chwili spuścił głowę i zacisnął dłonie na materiale swoich spodni dresowych. Musiał wybierać i zadecydować. Miał jeszcze szansę odwrotu.
Zgrzyt
Zamek bluzy przesunął się w dół, pozwalając materiałowi powoli zsunąć się z jego drobnych ramion. – Wiem. – powiedział cicho, podnosząc się z łóżka. Stojąc do niego tyłem, złapał za dolne partie podkoszulki i zadarł ją wyżej, by ta poszybowała na ziemie. Chłód przemknął po jego chudym, wręcz kościstym ciele, odsłaniając paskudną bliznę na plecach oraz bladą skórę poprzecinaną oszpecającymi nitkami żył. Zsunął dłonie na biodra i zahaczył palcami o materiał spodni. Dopiero tutaj się zawahał. Spojrzał przed siebie, jakby to tam mógł znaleźć odpowiedź.
A jak ze mnie kpi?
Materiał spodni opadł, pozostawiając chłopaka w samej bieliźnie. Ale mimo tego, że nie był do końca nagi, czuł się w pełni obnażony. Odwrócił się powoli, stając przed nim przodem, zaciskając palce na ramieniu drugiej ręki i spuścił wzrok pełen zawstydzenia. Przełknął cicho ślinę i stał przez moment, bijąc się z własnymi myślami.
Ale chciał się nauczyć.
Zrobić coś dla siebie.
To co, że jego nauczycielem miał być… on.
Wgramolił się na łóżko i usiadł na piętach naprzeciwko niego, przyglądając mu się przez chwilę, aż spojrzenie nie natrafiło na jego usta. Zrozumiał, że trochę się bał. Nie wiedział czemu, po prostu nigdy nie sądził, że zajdzie się w takiej sytuacji jak ta teraz.
Nie mam w tym doświadczenia, więc… – powiedział cicho I spojrzał na niego, po czym przysunął się niepewnie jeszcze bliżej, aż wreszcie dotknął swoimi wargami jego. Odsunął się jednak po chwili, by ponownie spojrzeć w dwukolorowe tęczówki, chcąc się upewnić reakcji, jaką mógł tam ujrzeć. Niechęć? Obrzydzenie? Zdegustowanie? Mimo wszystko, ponownie się nachylił i go pocałował, tym razem jednak dłużej. Wolno smakował jego warg, nieco je rozchylił, by przejechać po naznaczonych słodkim winem ustach wymordowanego swoim koniuszkiem języka. Jedna z dłoni przesunęła się po jego boku, zahaczając palcami o bandaż ściśle przylegający do ciała wymordowanego.
Mogę trochę podotykać? Jak będzie bolało to powiedz. – zapytał, kiedy na drobnym moment przerwał kontakt pomiędzy ich ustami, by zaraz na powrót wrócić do jego ust. Całował niespiesznie, wręcz mozolnie, jakby chciał zbadać teren, wczuć się i posmakować. W rytm krótkich i niewinnych pocałunków jego palce przesuwały się po jego ciele, badając każdy odsłonięty skrawek, każdą bliznę, zadrapanie czy też ranę. Aż wszystko zostało przerwane, kiedy odsunął się, prostując.
Zapomniałem się troche.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 1:33 am

BzzZzzz...
Wymordowany spojrzał na bluzę, która z szelestem upadła na podłogę. Przez moment przyglądał się leżącej u jego nóg tkaninie, nim nie podniósł wzroku, zdając sobie sprawę, że tym jednym razem wymagało to od niego dodatkowej samokontroli. Palce zaciskały się lekko na szyjce butelki wypełnionej słodkim winem, gdy ostatni materiał odsłonił plecy Nathaira. Uwadze nie umknęła blizna, ale nie skupił się na niej wystarczająco długo, by dać do zrozumienia, że jest nią zainteresowany. Nie to go przecież ciekawiło.
Czekał jak samozwańczy król upchnięty w zatęchłej norze na siłę sprowadzonej do roli królestwa. Bez szat, bez żon, nawet bez dziwek – przed sobą miał tylko zmanipulowanego, kompletnie zdesperowanego wroga, który przemknął dłońmi po swoich biodrach, zahaczył palcami o brzeg spodni i zsunął je, pozostając w samej bieliźnie – a ta nie była już żadną przeszkodą.
Zaskakująco łatwo poszło, co, Jace?
Growlithe rozsunął nogi, kładąc stopy na pościeli i uginając jedną z nóg w kolanie akurat wtedy, gdy Nathair przybliżył się do niego na wystarczająco niebezpieczną odległość. Brwi ściągnęły się ku sobie na dźwięk słów, ale usta pozostały w pełni chętne – nawet jeśli wargi anioła w pierwszej chwili w ogóle się nie poruszyły, za drugim podejściem  Wilczur sam pogłębił pocałunek, prostując plecy, by wygodniej było im podzielić gorzką chwilę. Butelka z nieśmiałym stuknięciem opadła na stolik nocny – wymordowany od razu wsunął dłonie na kościste biodra, przejechał kciukami po linii jego miednicy i oparł dłonie na pośladkach anioła. Drobne ciało pod szorstkimi palcami wydawało się jeszcze bardziej kruche niż było w rzeczywistości – Growlithe najwidoczniej zapominał, który z nich był poszkodowany. Przyciągnął go bliżej siebie, niemalże sadzając okrakiem na pasie, świadom, że prócz cienkich materiałów bielizny, nie ma między nimi teraz żadnego muru. Zaczepnie przegryzł wtedy jego dolną wargę, schodząc z pocałunkami niżej. ─ Przyjemnie? – Ciepły oddech położył się na wilgotnym od pocałunku miejscu na szyi Nathaira. Usta wymordowanego dotknęły zaraz fragmentu tuż obok, zjechały na bark, ramię, na obojczyk... ─ Przyjemnie ze świadomością, że ciało, które chciałeś oddać jemu może zostać przerżnięte przez pierwszego lepszego? – Zatrzymał się, trącąc czubkiem nosa wgłębienie jego szyi. Powoli, bardzo mozolnie zsunął ręce z jego ud na pościel, jednocześnie w równym tempie podnosząc głowę i spojrzenie. Oczy odszukały twarz anioła, która znajdowała się teraz zdecydowanie zbyt blisko jak na wszystkie bluźnierstwa, które sobie posyłali przez okrągłe miesiące.
Chcesz być dobrym kochankiem – wychrypiał kwaśno, dotykając jego dłoni. ─ Nie dziwką. A jednak wystarczyło jedno kiwnięcie głową, żebyś uwierzył, jak świetnie jestem w stanie cię wyuczyć dawania dupy innemu facetowi. I? – Zmrużył oczy. ─ Uważasz, że to w porządku? Wobec mnie, bo ci ulegnę, choć to seks bez zobowiązań, bez żadnych korzyści dla mnie; wobec ciebie, bo rozkładasz nogi, a mówisz o miłości i przede wszystkim wobec osoby, którą chcesz zadowolić. Teraz pytanie, czy starczy ci, że sobie ulży w tobie, potem skopie i zostawi w zakrwawionej pościeli, czy wymagasz od niego szacunku, którego nie dostaniesz jako męska dziwka. Nikt dziwek nie szanuje, Nathie.
Zaskakujące, z jaką lekkością mówiło się o czymś, co dawniej się praktykowało. Jak łatwo było wytykać innym błędy, stokrotnie przez siebie powielane. Jak bez mrugnięcia okiem sprowadzał go do roli kurwy, choć sam wieki temu się usprawiedliwiał. A jednak nie drgnęła mu powieka, gdy unosił dłoń Nathaira i przykładał sobie do klatki piersiowej. Pod opuszkami anioł mógł poczuć szorstkość bandaża i – przede wszystkim – spokojne, miarowe bicie serca.
Kochasz mnie, żeby mi się oddać? – Uniósł mimowolnie brew, posyłając mu nieoczekiwanie czarujący półuśmiech. ─ Ja ciebie nie, ale jestem w stanie cię wziąć, również siłą i bez twojej woli, jeśli będzie trzeba. Jedno mnie tylko zastanawia.
Powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte kły. Ciało domagało się rozrywki, którą zagwarantować w tej chwili mógł mu Nathair, ale umysł pozostał trzeźwy mimo dawki alkoholu. Odsunął od niego ręce, oparł plecy o ścianę i spojrzał mu w oczy, w których zwykle figurowało rozwścieczenie.
Gdzie ta wyszczekana łajza, Nath?
Białowłosy zdusił grymas.
Dlaczego ja? Nie, inaczej. Czemu ktokolwiek? Nie możesz pójść do Ryana, podnieść głowy i prosić o to samo? Uginasz kark przed wrogiem, przed miłością nie potrafisz? Chcesz go zadowolić, to miłe. Na swój sposób pewnie nawet urocze. Może nawet jestem w stanie to zrozumieć. Co jednak, jeśli ceni w tobie niewinność i brak doświadczenia, które ty rozdajesz za friko napalonym oblechom?
Właśnie nazwałeś się oblechem, Jace.
W sumie.
Przez jego oczy przemknął błysk rozbawienia.
Nie twórz z siebie kukły na siłę robionej pod chwilowe zachcianki właściciela, bo zatracisz siebie i będziesz z nim równie nieszczęśliwy, co bez niego. Nie odradzam ci go. Odradzam ci robienie z siebie seks zabawki, bo to, że mu obciągniesz, a potem będziesz jęczał do ucha w czasie rżnięcia nie oznacza wielkiego uczucia i uznania. Może uwielbiać noce z tobą, ale nie znosić ciebie. Ciało nie równa się duszy, a tą sprzedajesz diabłom. I po co? Po to, by oddać się następnemu, kolejnemu i jeszcze jednemu, napykać doświadczenia, wrócić do Ryana i zrozumieć, że wszystko to, co chciałeś mu dać, porozdawałeś obcym frajerom, wrogom i przypadkowym degeneratom. Nie masz się zmieniać, żeby wpasować się w ramy jego preferencji. Zmień jego preferencje, żeby dopasowały się do ciebie.


Ostatnio zmieniony przez Konto Na Próbę dnia Sob Lis 07, 2015 1:48 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 2:01 am

Bliskość Wilczura była… dziwna. Nie była zła, ale była inna. Każde muśnięcie na jego skórze pozostawiało po sobie palące znamię. Ciche dreszcze przebiegały przez jego ciało, reagując na wymordowanego, ale w klatce piersiowej panował spokój i cisza. Zero fajerwerk, zero jakiegokolwiek uniesienia. Zero oddania. Poddawał mu się, ale nic nie czuł. A gdzieś w podświadomości czerwona lampa błyskała z ostrzegawczym napisem. Zdradzał, ale wciąż nie dopuszczał tej informacji do siebie. Uchylił lekko powieki, wpatrując się gdzieś ponad ramię wymordowanego a potem jego jasne kosmyki włosów, kiedy szorstkie usta zsuwały się coraz niżej. Wargi ściągnęły się w wąską linię, kiedy palce zacisnęły się na chudych ramionach drugiej osoby, a potem….
Trzask.
Niewidzialny policzek… nie, niewidzialna pięść przywołała go do porządku. Otworzył szerzej oczy, słuchając mężczyzny, niedowierzając temu wszystkiemu aż do ostatniej sekundy. W pierwszej chwili poczuł wszechogarniającą go wściekłość. Że dał się nabrać, że w żadnym wypadku nie powinien mu ufać. Nie jemu. Ta jednak bardzo szybko została wyparta przez zupełnie inne uczucie. Gorzkie poczucie rozczarowania. Samym sobą.
”Kochasz mnie?”
Spuścił głowę i pokręcił nią gwałtownie, a jasne kosmyki opadły na jego twarz, przysłaniając ją prze bystrym spojrzeniem wymordowanego. Miał rację. Zapomniał o tym, co obiecał sobie. Zapomniał o wszystkim, zaślepiony… właśnie. Czym? Jasnowłosy skończył mówić, a Nathair siedział w miejscu, ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje zaciśnięte pięści na materiale pościeli.
Ja… – zaczął, kiedy pierwsze łzy zdążyły wypełnić jego oczy I spłynęły dopiero w chwili, kiedy zadarł wyżej głowę, by spojrzeć na twarz wymordowanego.
Chcę jego szacunku. Jak niczego innego na świecie. Nigdy przedtem nikomu się nie oddałem. Nie z własnej woli. Tylko jemu. Po prostu…
Jestem zdesperowany
W twoich ustach wszystko wydaje się takie proste. Ale nie jestem tobą, Jace. Nie znam go tak długo jak ty. Nie znam go tak dobrze, jak ty. Obserwuję, próbuję, ale zawsze spotykam się z pogardą i zniesmaczeniem. Chcę, żeby szanował mnie takim, jakim jestem, ale czy mam prawo prosić o coś takiego? – pociągnął nosem i wyprostował się, przyciskając obie dłonie, wierzchem i wewnętrzną stroną, do oczu, z których coraz mocniej zaczęły spływać łzy, po jego żuchwie, by finalnie skończyć na jego odach i spłynąć na miękką pościel.
Oczywiście, że nie chcę się nikomu oddawać. Boję się oddać komukolwiek innemu, niż jemu. Nie chcę byś postrzegany jako ktoś łatwy, ale co mi pozostaje? Nie jestem w stanie w żaden sposób do niego dotrzeć, w żaden sposób sprawić, żeby… – przełknął łzy i w końcu odsłonił zapłakane oczy, spoglądając na niego.
Nie ceni we mnie, jak to ująłeś, duszy. Ale czy on ceni w kimkolwiek cokolwiek? Nie chcę się z tobą kochać. I nie dlatego, że cię nie lubię, ale nie chcę, żeby ktokolwiek dotykał mnie w taki sposób jak on. Ale skoro nie mogę nic mu innego dać, to pomyślałem, że chociaż sobą go zadowolę. Głupi byłem. – sięgnął po rzuconą podkoszulkę na łóżku i drżąc od płaczu przyciągnął ją do siebie. Przesunął przedramieniem po czerwonych policzkach, a potem oczach, wycierając łzy, ale na ich miejscu pojawiły się następne.
Nie wiem co mam już robić. I nie chcą przestać lecieć. Idiotyzm. – parsknął przez łzy, śmiejąc się cicho z tego wszystkiego, chociaż jego śmiech był pozbawiony niemal jakiejkolwiek nuty rozbawienia.  
Odetchnął cicho i wsunął na siebie zgarnięte ubranie, odcinając swoje nagie ciało przed spojrzeniem wymordowanego.
Wiesz, podziwiam cię. Za to całe doświadczenie, które masz. Mogę za tobą nie przepadać, nienawidzić, mieć dosyć, ale to nie zmienia faktu, że w twoich słowach jest sporo racji. – znowu się uśmiechnął przez łzy, lecz tym razem w uśmiechu można było dostrzec cień szczerości. – Po prostu chcę dać mu… sam nie wiem. Chcę żeby był szczęśliwy… – powiedział ledwo słyszalnie, ponownie przecierając oczy, kiedy łzy wreszcie powoli przestawały lecieć.
Dziękuję, Jace. Naprawdę dziękuję. – słowa, o dziwo, z łatwością prześlizgnęły się przez jego gardło, chociaż chyba nikt nigdy nie sądził, że akurat on to powie jemu. Pociągnął ostatni raz nosem, a następnie niepewnie przysunął się bliżej wymordowanego, jednocześnie przekręcając się na bok, na prawe biodro. Podkulił nieco nogi, kiedy opadł sobą na zdrowy bok wymordowanego i zsunął się nieco, przylegając do niego i kładąc swoją głowę na jego przedramieniu, jednocześnie zaciskając drżące palce, na jego nadgarstku, od czasu do czasu pociągając nieco nosem.
Tylko przez chwilę… – wymamrotał cicho, spodziewając się wszystkiego. Włącznie z odepchnięciem. – I... Jace? Przepraszam… za tamto i tamto... - dodał cicho, ledwo słyszalnie, jakby jego słowa jedynie muskały słuch Wilczura. Nie musiał tłumaczyć. Bo wszystko było wiadomo.


Ostatnio zmieniony przez BoskiAlwaro dnia Pią Lis 06, 2015 3:28 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 3:18 am

Gdy pokręcił głową, uśmiech rozjaśnił oblicze Growlithe'a – zaskakująco wesoły, jak na spotkanie się z odmową.
Wiedziałeś.
Oczywiście, że wiedział – i dlatego z taką łatwością przyszło mu przyjęcie tego do wiadomości. Pod chorym względem naprawdę rozumiał tego szczeniaka, bo choć pchały ich do tego zupełnie inne pobudki, obaj mieli cel w zbieraniu doświadczenia akurat z „tej” drogi; właśnie ta świadomość przyhamowała żądze, zawiązała chustę na oczach i okuła nadgarstki. Nie czuł, nie widział, nie dotykał – nie mógł więc posunąć się o krok dalej, z wyuczonym na pamięć rozbawieniem wpatrując się w zaczerwienioną od przypływu emocji twarz Nathaira. Wkrótce jednak i ono zniknęło z jego twarzy, pozostawiając mocno obecną pewność, że wpatruje się w niego, bo go słucha. Jakkolwiek szczegółowe i prywatne nie byłyby te wyznania, nie skrzywił się ani razu, posłusznie wodząc wzrokiem za oddalającą się sylwetką.
I o to chodziło, Jace. Zrozumiał, poryczał się, odpuścił, a przed następnym razem pewnie mocno się zastanowi, nim zaproponuje kolejnemu degeneratowi nierówny układ. A jednak coś wewnątrz Wilczura zostało zestrzelone z hukiem, pozostawiając po sobie tylko liczne odłamki, niemożliwe do ponownego poskładania w całość. Uśmiechnął się ponownie na parsknięcie zalane łzami, odganiając natrętne jak stado bzyczących os wspomnienia.
„Okropnie się od niej różnisz wiesz?”
„Tomomi musiała być dla ciebie ważna. Bardzo?”
„Za bardzo.”
Głowa opadła Wilczurowi na ścianę, a spojrzenie tknęło jeden z mebli, choć wcale nie patrzył w tamtym kierunku. Jak na złość w takich momentach pojawiały się ustrojstwa, głupie gnidy plączące się mu pod nogami, dotykające dotychczas uśpione głęboko wewnątrz przypomnienia, że gdzieś poza obrębem jego rąk nadal istnieje osoba o znużonej twarzy, przykrytych bielą włosach i czerwonych oczach skupionych wyłącznie na jednej sylwetce.
A miałeś mnie chronić, gorzkie słowa wypaliły się w środku jego umysłu, gdy ciszę między nimi znów rozerwał głos Nathaira. Znów to gadanie o „chceniu, by był szczęśliwy”, znów poddawanie się i podnoszenie, bo „będę walczył”, znów „nie mam siły, ale go kocham”. Irytujące. Wróć. WKURWIAJĄCE. Brew Growlithe'a drgnęła lekko, gdy zwracał twarz frontem do anioła; gdy przenosił z powrotem wzrok na jego oczy i przyglądał się w skupieniu zaszklonym tęczówkom.
─ Dziękuję, Jace. Naprawdę dziękuję.
Nie masz za co. Dwóch dziwek w pokoju nam nie trzeba. Odwrócił wzrok, jakby nagle minęło mu całe zainteresowanie. Pod warstwą naprędce zbudowanej bariery pojawił się głośny warkot – ta nieprzemożona chęć, by podnieść pięść i huknąć nią prosto w jego twarz, strącając z buzi uśmiech; by odgryźć ręce, wbić pazury w białka oczu, wydrapać pół ciała. Mimo tego nie drgnął, gdy poczuł na ramieniu niewielki ciężar. Nie odepchnął go, ani się nie przesunął, ale mięśnie wyraźnie napięły się od niespodziewanego dotyku.
Zawsze możesz to zakończyć, Jace.
Spuścił wzrok na dłonie, obracając wnętrzem ku górze tę bardziej ranną, nadal obolałą i zdrętwiałą.
Tym razem to on parsknął na dźwięk jego słów.
Daj sobie spokój. Dobrze wiesz, że ja niczego nie żałuję. - „Więc ode mnie nie dostaniesz przeprosin”. Tak jakby w ogóle to słowo było w stanie przepchać mu się przez gardło, tak faktycznie aż ciężko wyobrazić sobie, by miał się kajać przed kimkolwiek – nawet mimo popełnienia błędu. Co więcej: mimo wiedzy, że ten błąd się popełniło. ─ I jeszcze jedno – mocnym pchnięciem uderzył łokciem w ramię anioła, by go od siebie odsunąć. Starczy. I tak przegięliśmy.Nie zwracaj się tak do mnie. Bezcześcisz imię zmarłej osoby. – Oparł się zdrową ręką po boku i odsunął nieco na lewą stronę, ześlizgując się z siadu do pozycji leżącej. Białe kosmyki opadły mu na policzek, gdy przewrócił się na bok, wsuwając zdrowe ramię pod głowę. ─ Idź już spać.
Powrót do góry Go down
BoskiAlwaro

BoskiAlwaro

Liczba postów : 46
Join date : 03/09/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 3:47 am

Nie spodziewał się, ani też nie oczekiwał jakichkolwiek słów pocieszenia, podziękowania czy też przeprosin. Właściwie niczego od niego nie chciał. Growlithe świadomy bądź nie, i tak dzisiejszego wieczoru zrobił więcej, niż najbliższe osoby Nathaira przez całe jego życie. Jasnowłosy mógł być największą szumowiną w mieście, ale dzięki swej szczerości zaskarbił w aniele małą kroplę sympatii. Owszem, to była jedynie łza w morzu nienawiści, aczkolwiek jego nastawienie względem swojego wroga uległo delikatnej zmianie. Być może nawet nie wyczuwalnej dla samego zainteresowanego, a być może mający wpływ na dalsze losy tej dwójki. Bo już teraz było pewne. Los, jak na prawdziwą dziwę życia przystało, lubił płatać figle.  I ich drogi z pewnością jeszcze niejednokrotnie się skrzyżują.
Uderzenie skutecznie go otrzeźwiło, wywołując w Nathairze momentalną chęć odsunięcia się na bezpieczną odległość. W milczeniu przyglądał się jak kładzie się spać i odwraca tyłem do skrzydlatego. Chłopak westchnął ciężko, czując, jak zaczyna ogarniać go znużenie. To był naprawdę ciężki wieczór, nie wspominając o trudnym wieczorze, dlatego też już po chwili sam opadł na łóżko, wsuwając się pod kołdrę, jednocześnie zarzucając ją na szczupłe ramiona wymordowanego. Na wszelki wypadek. Jakby miał zmarznąć. Sam chłopak odwrócił się plecami do Growa, zwiększając dystans między nimi na tyle, na ile pozwalała jedna kołdra, a i tak zapewne odsłonił trochę ciała Jace’a.
Zmuś mnie. – rzucił zaczepnie, ziewając szeroko. Podciągnął nogi pod siebie, zamknął powieki i… usnął, w jednej pozycji, porwany przez Morfeusza.
A ranek nastał zaskakująco szybko.
Już nim słońce zdążyło wejść, Nathair zdążył zmienić swoją pozycję z piętnaście, jak nie więcej razy. A pozycje były przeróżne. On po prostu przemieszczał się po tym łóżku. Jak gąsienica po liściu. Growlithe mógł poczuć w buzi nie tylko łokieć, ale i jego włosy, stopę, a nawet kolano. Nie wspominając o innych wbiciach, kopnięciach czy też uderzeniach. Ostatecznie leżał niemalże w poprzek łóżka, z całymi nogami przerzuconymi przez szczupłe ciało Wilczura, z rękoma na Jezusa, śpiąc z otwartymi ustami, z których uciekała delikatna stróżka śliny.
Nie mogę tegobtwnwvw…. - … na dodatek bełkotał. Cholernie bełkotał niczym jakiś przeklęty pijak. – Ale… AHAHAHAHAHA. Bewww…. – wsunął dłoń pod koszulę i podrapał się po brzuchu, ponownie przekręcając się, tym razem uderzając otwartą dłonią prosto w twarz Wilczura.
Usmażysz mi placki, Jace? – świadomość powoli wracała.  Nathair uniósł nieco powieki, a potem głowę rozglądając się zaspanym wzrokiem po sypialni. Jasne tęczówki spoczęły na piegowatej twarzy, aczkolwiek wyraz twarzy anioła wyrażał jedynie czystą tępotę.
Nie chcę z papryką… przesuń stół. – dodał, po czym ponownie wbił twarz w poduszkę, by… ustabilizować oddech, pogłębiając się w śnie. Znowu.
Kolejny szelest I skrzypnięcie przy zmianie pozycji. Ostatecznie chłopak owinął się rękoma dookoła przedramienia jasnowłosego oraz nogami dookoła jego nogi, niczym pieprzony rzep psiego ogona, ewentualnie cholerny koala. Problem był jednak taki, że cholernie mocno się przyczepił. I niekoniecznie miał zamiar puścić, bełkocząc dalej, tym razem o jakiś ciastach, które dostały nóg i zaczęły uciekać przed zmasowanym atakiem krwiożerczych ogórków konserwowych. A zwieńczeniem jego snu było… ugryzienie w przedramię. Z pewnością zostało pomylone z solidnym… ogórkiem.
Bwhbwhbwh – zarechotał nie puszczając swojej zdobyczy. – Smfafufef fak bafaf…. Zzz…. – i tyle z jego trzeźwości umysłu.
Powrót do góry Go down
Konto Na Próbę

Konto Na Próbę

Liczba postów : 13
Join date : 29/04/2015

Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat EmptyPią Lis 06, 2015 1:59 pm

|: Co tu się dzieje.
Powrót do góry Go down
Sponsored content




Temat Empty
PisanieTemat: Re: Temat   Temat Empty

Powrót do góry Go down
 
Temat
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Wyprawka pierwszaka, czyli temat dla nowych na forum

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Your first category

 :: Multimedia
-